Na starej taśmie filmowej grupa zapaleńców na rozległym polu pochyla się nad modelami swoich samolotów. Lekkie, z papieru i cieniutkiego drewna, wyposażone w silniczek. To wzbijają się w powietrze, kreśląc pętle na niebie, to spadają, wbijając się dziobem w ziemię. Za plecami mężczyzn w sile wieku i gładko zaczesanych młodzieńców widać górski, może nawet wulkaniczny krajobraz. Uczestnicy, chcąc zostać uwiecznieni, z dumą prezentują swoje maszyny.
Między nimi krąży wysoki mężczyzna w białym kaszkiecie. Majstruje przy napędzie, zbiera z ziemi roztrzaskany model, w końcu pręży się przed kamerą ze swoją maszyną. Towarzyszy mu drobna kobieta w kapeluszu z szerokim rondem. To lata 50., środkowoamerykańska Gwatemala, zawody modelarskie, a na zdjęciach widać Barbarę i Andrzeja Bobkowskich.
Nożyk konstruktora
25 czerwca 1948 r. z czterystoma kilogramami bagażu, głównie książek, i 150 dolarami Bobkowscy wchodzą na pokład statku „Jagiełło". Po trzech tygodniach rejsu wysiadają w Panamie, a potem już samolotem docierają do Gwatemali. Wybór padł na ten środkowoamerykański kraj, bo mieli tam znajomych, którzy obiecywali pomóc znaleźć pracę na farmie. Nic z tego nie wyszło. Postanowili więc szukać szczęścia w stolicy kraju, tam wynajęli mieszkanie.
Bobkowski liczył się z tym, że będzie ciężko. Choć we Francji imał się wielu zajęć – pracował w pralni, fabryce amunicji, księgarni, warsztacie rowerowym, to martwił się, że nie ma żadnego fachu w ręku. Oboje z żoną nie znali też hiszpańskiego. „Umiem wprawdzie odróżnić pilnik do żelaza od pilnika do paznokci, ale to jeszcze za mało. Skoczyłem do głębokiej wody, nie umiejąc należycie pływać" – pisał. Chciał jednak poczuć swobodę, żyć tak, jak mu się podoba, i mieć prawo „zdechnąć z głodu", jeśliby sobie nie poradził.
To Barbarze pierwszej udało się zdobyć pracę. Miała zdolności plastyczne, przed wojną w Krakowie kształciła się w Państwowej Szkole Przemysłu Artystycznego, więc dekorowała wystawy sklepowe i uczyła rysunku dzieci zamożnych Gwatemalczyków. Andrzej w tym czasie szukał pracy, udzielając od czasu do czasu lekcji francuskiego. Ale że jego wysiłki nie przynosiły efektu, sfrustrowany wpadł na pomysł własnego biznesu.