Modelarz z Gwatemali

Stworzył rynek i wykreował modę. Zaraził młodzież pasją. Dziś w stworzonym przez niego klubie samoloty puszcza już trzecie pokolenie Gwatemalczyków. Dla nas Andrzej Bobkowski to pisarz i eseista, dla nich mistrz modelarstwa.

Publikacja: 26.10.2013 10:54

Gwatemala Bobkowski z modelem własnej konstrukcji

Gwatemala Bobkowski z modelem własnej konstrukcji

Foto: Rzeczpospolita

Na starej taśmie filmowej grupa zapaleńców na rozległym polu pochyla się nad modelami swoich samolotów. Lekkie, z papieru i cieniutkiego drewna, wyposażone w silniczek. To wzbijają się w powietrze, kreśląc pętle na niebie, to spadają, wbijając się dziobem w ziemię. Za plecami mężczyzn w sile wieku i gładko zaczesanych młodzieńców widać górski, może nawet wulkaniczny krajobraz. Uczestnicy, chcąc zostać uwiecznieni, z dumą prezentują swoje maszyny.

Między nimi krąży wysoki mężczyzna w białym kaszkiecie. Majstruje przy napędzie, zbiera z ziemi roztrzaskany model, w końcu pręży się przed kamerą ze swoją maszyną. Towarzyszy mu drobna kobieta w kapeluszu z szerokim rondem. To lata 50., środkowoamerykańska Gwatemala, zawody modelarskie, a na zdjęciach widać Barbarę i Andrzeja Bobkowskich.

Nożyk konstruktora

25 czerwca 1948 r. z czterystoma kilogramami bagażu, głównie książek, i 150 dolarami Bobkowscy wchodzą na pokład statku „Jagiełło". Po trzech tygodniach rejsu wysiadają w Panamie, a potem już samolotem docierają do Gwatemali. Wybór padł na ten środkowoamerykański kraj, bo mieli tam znajomych, którzy obiecywali pomóc znaleźć pracę na farmie. Nic z tego nie wyszło. Postanowili więc szukać szczęścia w stolicy kraju, tam wynajęli mieszkanie.

Bobkowski liczył się z tym, że będzie ciężko. Choć we Francji imał się wielu zajęć – pracował w pralni, fabryce amunicji, księgarni, warsztacie rowerowym, to martwił się, że nie ma żadnego fachu w ręku. Oboje z żoną nie znali też hiszpańskiego. „Umiem wprawdzie odróżnić pilnik do żelaza od pilnika do paznokci, ale to jeszcze za mało. Skoczyłem do głębokiej wody, nie umiejąc należycie pływać" – pisał. Chciał jednak poczuć swobodę, żyć tak, jak mu się podoba, i mieć prawo „zdechnąć z głodu", jeśliby sobie nie poradził.

To Barbarze pierwszej udało się zdobyć pracę. Miała zdolności plastyczne, przed wojną w Krakowie kształciła się w Państwowej Szkole Przemysłu Artystycznego, więc dekorowała wystawy sklepowe i uczyła rysunku dzieci zamożnych Gwatemalczyków. Andrzej w tym czasie szukał pracy, udzielając od czasu do czasu lekcji francuskiego. Ale że jego wysiłki nie przynosiły efektu, sfrustrowany wpadł na pomysł własnego biznesu.

Chodząc po gwatemalskiej stolicy, zauważył, że nie istnieje tam modelarstwo, zajęcie, które tak dobrze wspominał z lat młodzieńczych. Jako krakowski gimnazjalista chętniej zajmował się konstruowaniem samolotów z drewna i papieru niż nauką, co dało efekt w postaci marnych wyników na świadectwie. – Miał wprawę i doświadczenie. Modelarstwa uczył w Krakowie synów swojej ciotki – Jerzyka i Antoniego Czerwińskich. Potem, już we Francji, budował modele dla relaksu. Wspomina o tym w „Szkicach piórkiem" – mówi Joanna Podolska, współautorka rocznicowej wystawy „Chuligan wolności", która jeździła śladami Bobkowskiego w Gwatemali.

„Po miesiącu zupełnie wariackiej roboty, z nożykiem kuchennym jako głównym narzędziem, po momentach zupełnych załamań, gdy przed wystawami z narzędziami, z kompletami nożyków specjalnie do takich robót, wystawałem jak głodny przed piekarnią – po miesiącu takiej orki skończyłem tę pierwszą serię 20-u plus prototyp ze wszystkimi zmianami" – donosił w liście do Jarosława Iwaszkiewicza.

Drogi Bob

Tych 20 modeli, które Bobkowski wstawił do dużego sklepu z zabawkami w Gwatemala City, szybko się sprzedaje. Pisarz zapożycza się, otwiera warsztat i stoisko z modelami w sklepie niemieckiego przedsiębiorcy. „U nas wszystko dobrze. Powoli, bardzo powoli lepiej. Otrzymałem w końcu pożyczkę, mam już piłę elektryczną i zapłaconą heblarkę (...), pod balkonem już kończę robotę ścian wokół »hali maszyn«(...) Teraz opracowuję już dużą serię, w pudełkach z etykietami, na sprzedaż tu i na rozesłanie próbek do krajów sąsiednich. Może chwycą jakieś zamówienia. Obok tego chcę powoli organizować sprzedaż części, powoli powiększać. Równocześnie muszę sobie stwarzać klientelę i w związku z tym wczoraj miałem pierwszy odczyt po hiszpańsku o modelarstwie lotniczym w ognisku harcerskim. Organizuję tam sekcję modelarską, co sobotę będę z chłopcami pracował, potem zawody" – pisał w liście do matki 21 marca 1949 r., niespełna rok po przyjeździe do Gwatemali.

Szybko przekonał do siebie młodą klientelę. Podciągnął się z hiszpańskiego (choć po roku raportował matce, że jeszcze wciąż robi błędy), więc nastoletni chłopcy pojawiali się wieczorami przy sklepowym stoisku, by z Bobkowskim, a w zasadzie już Andresem, albo Bobem, jak nazywali go gwatemalscy przyjaciele, podyskutować. Poza weekendowymi zajęciami razem wspinali się na wulkany, odwiedzali się w domach. Bobkowski szczególnie zaprzyjaźnił się z Quevedami. Modelarstwa uczył trzech synów tej gwatemalskiej rodziny – Julio, Rodrigo i Fernando.  – Był dowcipny i pogodny, rozmawialiśmy o wszystkim – o życiu, polityce, modelarstwie. O literaturze nie. Dopiero po jego śmierci dowiedziałem się, że był pisarzem. Traktował nas, chłopców, jak partnerów – opowiadał ten ostatni w filmie dokumentalnym „Listy z Gwatemali".

„(...) na piątą idę do sklepu, gdzie siedzę do siódmej. Schodzi się tam do mnie cała banda chłopaków i umiem sobie zjednywać ich. Jest to zresztą mój największy atut w zwalczaniu konkurencji. No i znam się już na modelarstwie jak mało kto" – pisał matce w 1949 r.

Był dla tych chłopców nauczycielem i przyjacielem. Prawdziwym wychowawcą. W liście do Tymona Terleckiego, już po śmierci pisarza, Barbara Bobkowska przytacza słowa jednego z wychowanków Andrzeja: „Dona Barbara – jeśli nie kradnę, nie przyjmuję łapówek, nie jestem fałszywy wobec moich przyjaciół, szanuję moją żonę – to wszystko jest wpływ Boba".

Gdy grupa pasjonatów latających konstrukcji robiła się coraz liczniejsza, Bobkowski stworzył Club Aeromodelista Guatemalteco. Do dziś się spotykają w niedziele, tworzą modele, uczestniczą w zawodach. Zmieniło się tylko lotnisko, na którym odbywają się loty. To, na którym spotykali się z Bobkowskim, dziś znajduje się w centrum miasta. Młode pokolenie słyszało o Bobkowskim. – Nazywają go „querido Bob", czyli drogi Bob – mówi Anna Kwiatkowska, reżyser filmu dokumentalnego „Listy z Gwatemali".

W barwach Gwatemali

Choć modelarski interes powoli się rozkręcał, Bobkowskim daleko było do materialnej stabilizacji. Mieszkanie po pół roku zamienili na drewniany domek, ale wciąż spłacali dług zaciągnięty, by wyposażyć warsztat, zakupić towar do sklepu. Pieniądze były wyliczone co do centa. Andrzej starał się zawsze coś odłożyć, by wysłać choć 10 dolarów albo kawę czy kakao mieszkającej samotnie w Polsce matce. Na kino czy teatr pozwalali sobie rzadko, raz, może dwa razy do roku. Kiedy bilety do opery dostali w prezencie od znajomych, Andrzej raportował, że szczęśliwie jedyne wyjściowe pończochy Basi wytrzymały i nie puściły oczka.

Szybko nawiązał korespondencję handlową z modelarskimi firmami i hurtowniami w USA, dzięki czemu został ich wyłącznym przedstawicielem na Gwatemalę. Dzięki temu skutecznie walczył z konkurencją. Bo ta – kiedy okazało się, że modele znajdują nabywców – natychmiast się pojawiła. „Z wielkim żalem dowiedziałem się wczoraj, że choć ten mój konkurent wynajął sobie wystawę na placu, na którym w czasie tej rewolucji było sporo strzelaniny, to jednak nic mu tam nie uszkodzili. Pocieszam się, że w czasie następnej mu rozwalą. Może nawet uda mi się to jakoś załatwić, bo tutejsi rewolucjoniści są bardzo uczynni" – pisał z humorem w liście do matki.

W rzeczywistości z konkurencją walczył, robiąc krok w przód. Postanowił zrezygnować ze stoiska w sklepie z zabawkami i postawić na własny, duży sklep tylko z materiałami dla modelarzy. Otworzył go w 1954 r. do spółki ze Stuartem Manuelem Beltraneną, synem przyjaciół, sklepikarzy zajmujących się handlem perfumami. Bobkowski dał know-how, Beltranena lokal na 5 Avenida i kapitał. – Nazywał się Guatemala Hobby Shop. Z tą nazwą była afera. Prezydent wydał dekret zakazujący używania nazw w obcych językach. Śmialiśmy się, że nasz Hobby Shop był tak dobry i popularny, że państwowe władze się nim zainteresowały. Zmieniliśmy nazwę na Aeromodelista – opowiadał Beltranena autorce „Listów z Gwatemali". – Zanim przyjechał Bob, nie było tu modelarstwa i modelarzy. To on stworzył rynek i wykreował modę. Kiedy konkurencja chciała przejąć interes, okazało się, że Bob jest doskonałym graczem.

Otwarcie nowego sklepu zbiegło się w czasie z wyjazdem Bobkowskiego na Międzynarodowe Mistrzostwa Świata Modelarzy w Nowym Jorku. Reprezentował tam Gwatemalę razem z braćmi Juliem i Fernando  Que- vedo. Jeszcze w 1956 r. startował w barwach swojej nowej ojczyzny na zawodach w Szwecji, to była jego jedyna wizyta w Europie od wyjazdu. Przy okazji odwiedził Francję, Niemcy i Szwajcarię. Nie miał jednak zamiaru zostawać. Zapuścił już korzenie w Gwatemali i pokochał ten kraj jak drugą ojczyznę, tam chciał być pochowany. Tak też się stało, gdy po kilkuletniej walce z rakiem Bobkowski odszedł w 1961 roku.

– Nie miał rodziny w Gwatemali, miał być pochowany na komunalnym cmentarzu – opowiada Julio Quevedo. – Poprosiłem wtedy mojego ojca, by mógł zostać pochowany w naszym rodzinnym grobie. Wiele lat później obok niego spoczęła Barbara.

Na tablicy nagrobnej zaprojektowanej przez żonę obok krzyża i pierwszych słów modlitwy „Pod Twoją obronę"... wyryto napis: Andrzej Bobkowski, Polak, Bob. I logo klubu modelarskiego.

Na niedzielnych zawodach można jeszcze spotkać najmłodszych uczniów Bobkowskiego, którzy dziś są starszymi panami. Ale w modelarstwo bawi się tam już trzecie pokolenie Gwatemalczyków. W klubie stworzonym przez Bobkowskiego działa i syn Fernando Quevedo, Julio, i jego dwóch wnuków.

Na starej taśmie filmowej grupa zapaleńców na rozległym polu pochyla się nad modelami swoich samolotów. Lekkie, z papieru i cieniutkiego drewna, wyposażone w silniczek. To wzbijają się w powietrze, kreśląc pętle na niebie, to spadają, wbijając się dziobem w ziemię. Za plecami mężczyzn w sile wieku i gładko zaczesanych młodzieńców widać górski, może nawet wulkaniczny krajobraz. Uczestnicy, chcąc zostać uwiecznieni, z dumą prezentują swoje maszyny.

Pozostało 95% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski