Choć Bobkowski zawsze chciał się uważać przede wszystkim za pisarza, do historii literatury i, co pewnie ważniejsze, do świadomości czytelników, wszedł dzięki swym tekstom konfesyjnym. I jeśli dziś mówi się o fenomenie tego artysty, to właśnie dzięki jego tekstom autobiograficznym i publikowanej wciąż korespondencji.
Epistolografia Bobkowskiego wyrasta zarówno z tradycji oświeceniowej, jak i romantycznej. Ta pierwsza każe w listach wykraczać poza doraźny horyzont interesów i spraw bieżących – ku poznaniu, ku diagnozom społeczno-politycznym, ku filozofii wreszcie; ta druga nakazuje dawać świadectwo stanom egzystencjalnym i emocjonalnym, dozwala na ujawnianie wątków życia osobistego – nawet na granicy plotki. Ale jest też Bobkowski, jako epistolograf, dzieckiem swego wieku: jego listy mają często zmąconą gatunkowo naturę – przyjmują z nagła kształt fabularny, skrzą się towarzyskimi i obyczajowymi anegdotami, przekształcają się znienacka w esej – pełen rozmaitych rozważań i refleksji uogólniających (dotyczących polityki i życia kulturalnego, wreszcie diagnoz cywilizacyjnych).
Znamy się tylko z pisania
W listach wybucha też cała złożoność natury Bobkowskiego. I dlatego tak fascynująca jest ich lektura. Bo list, pisany uważnie, jest zawsze rozmową, rodzajem intensywnego dialogu. Uczeni powiadają, że to odbiorca modeluje epistolarną narrację – to znaczy, że wobec konkretnego czytelnika listu jego autor przyjmuje konkretną rolę, a czasami wręcz zakłada maskę. To w konsekwencji kształtuje zarówno treść, jak i styl wypowiedzi. Ale jednocześnie jest list emanacją osobowości jego autora. To jak patrzenie przez weneckie lustro: widać przezeń przede wszystkim tego drugiego, do którego się zwraca i którego się obserwuje, ale jednocześnie w tafli odbija się śladowo, cieniem, jakby w powidoku, osoba samego obserwatora, tego, który patrzy. W liście autor przygląda się więc również sobie samemu, rozmawia z sobą, a w konsekwencji zadaje też sobie pytania najważniejsze – o własną tożsamość, postawę, wartości, które są dlań istotne, rozważa swe życiowe sukcesy i porażki, zwierza się z wątpliwości i dylematów, jednym słowem – toczy skomplikowany niejednokrotnie (bo powikłany, polemizujący) dialog wewnętrzny. Listy Bobkowskiego, rozbudowane, meandrujące treściowo, przypominające miejscami wyrafinowane soliloqium (wewnętrzną rozmowę ze sobą), są więc także ekscytującą opowieścią o nim samym.
Bobkowski prowadził bogatą – i niezwykle ciekawą w sensie opowiadanych w niej fabuł – korespondencję (czeka ona zresztą wciąż na opublikowanie) przede wszystkim z rodziną – jeszcze w czasach tuż przed II wojną światową, kiedy wyjechał z żoną Barbarą do Francji. Jednak dopiero po opuszczeniu przez Bobkowskich Europy w 1948 i osiedleniu się w Gwatemali przyjmuje ona kształt naprawdę intrygujący. To zresztą zrozumiałe: w Gwatemali autor „Szkiców piórkiem" cierpi na brak partnerów do rozmowy, rekompensuje to sobie zatem iście szaleńczą skalą korespondencji. Ale to jednocześnie namiastka uczestnictwa w prawdziwym życiu intelektualnym i towarzyskim. Bobkowski uwielbiał bowiem życie intensywne – można by rzec, że postrzegał je zarówno w kategoriach przygody. Podobnej intensywności łaknął w kontaktach intelektualnych, choć od miana intelektualisty raczej się odżegnywał i – więcej – salonowymi intelektualistami pogardzał. O sobie lubił mawiać, że równie dobrze pływa jak myśli. Oddalenie od Europy, choć sam je przecież wybrał – potrzeby tej drugiej intensywności nie mogło zaspokoić. Stąd pewnie i ten żarliwy ton, pasja obecna w licznych listach, które czynią je tak zajmującymi.
Z kimże zatem Bobkowski z dalekiej Ameryki Środkowej nie korespondował: Giedroyc, Iwaszkiewicz, Tymon Terlecki, Hłasko, Andrzej Chciuk, Grydzewski, Aniela Mieczysławska, Wierzyński, Jerzy Turowicz, Wańkowicz, Wilhelm Mach i wielu innych; imponujący zestaw. Poza tym oczywiście przesyłki rodzinne, w tym chyba najważniejsze – do matki do Krakowa, z którą łączyły Bobkowskiego relacje podobnie bliskie do tych, jakie ongiś istniały pomiędzy Juliuszem Słowackim a Salomeą.