Sam Gore, który o nagraniach kolegi mówił z dystansem, a nawet z ironią, po wydaniu „Hourglass” oświadczył, że to płyta roku.
To określenie trochę na wyrost, ale nawet osoby niebędące zagorzałymi fanami Depeche Mode i Gahana muszą przyznać, że należy on do grona najoryginalniejszych twórców pop.
Najbardziej zachwyceni albumem będą zwolennicy mrocznych, elektronicznych i industrialnych motywów. A także tekstów, które nawet u optymistów wywołują nerwowe załamanie. O dziwo, ludziom żyjącym z depresją przynoszą chwile uspokojenia. Bo jeśli Gahan daje sobie radę – oni też mogą mieć nadzieję. Wokalista wyraża ją w następujących słowach: nie wierzę w Chrystusa, ale modlę się do niego, nie wierzę w cuda, a mimo to one codziennie się zdarzają.
Elektro-pop „Hourglass” imponuje również kompozytorską inwencją. Gahan nie kopiuje bowiem schematów Depeche Mode, idzie dalej i znajduje dla siebie nowy muzyczny wyraz. To minorowa aranżacja kwartetu smyczkowego w „Saw Something” wprowadzająca elektronikę w świat klasyki. Przede wszystkim zaś uderzająca we wszystkich nagraniach szczerość.
Wokalista nie schlebia masowym gustom i trzeba skupienia, by rozsmakować się w jego muzyce i odkryć bogactwo najmroczniejszych aranżacji. Na ich tle finałowe piosenki „A Little Lie” – z mocno zarysowanym, tyle przebojowym, co monumentalnym gitarowym tematem, a także „Down” z gitarami w stylu pierwszych psychodelicznych nagrań Pink Floydów, to czysta rozrywka.