Guadelupe, Cristina, Leticia i kilkaset innych kobiet, których nazwiska figurują w zamykającym książkę spisie ofiar, zginęło w podobnych okolicznościach. Znaleziono je zakopane w ziemi całkowicie lub do połowy, nagie, z poważnymi obrażeniami, przed śmiercią wielokrotnie zgwałcone. Pierwsze ciała zostały odkopane w 1993 r.
Do dziś meksykańska policja nie wskazała sprawców. Do więzienia trafiło kilku mężczyzn, ale to marionetki – obciążające ich zeznania i dowody były spreparowane. Winni nie zostali, a jeśli wierzyć dziennikarskiemu śledztwu Marca Fernandeza i Jeana-Christofa Rampala, nigdy nie zostaną ukarani.
Autorzy dokumentu „Miasto morderca kobiet” spędzili w Juarez dwa lata. Ich książka to mozolna przeprawa przez gąszcz kłamstw i przestępczych powiązań łączących najgroźniejszy meksykański kartel narkotykowy, lokalną policję, władze stanowe i państwowe. Książka trzyma w napięciu, mimo że nie jest historią fabularyzowaną ani nawet zredagowaną w stylu powieści sensacyjnej.
Śledzimy różne wątki, błądzimy wśród wykluczających się zeznań wymuszonych torturami i niezgodnych z dowodami. Słuchamy zrozpaczonych matek, zastraszanych świadków i prawników, unikających odpowiedzi sędziów i policjantów, wreszcie rozgoryczonych, bo niesłusznie osadzonych w więzieniu, ludzi. Wiadomo na pewno tylko to, że winnych jest wielu. Według kryminologów tylko część kobiet to ofiary seryjnych morderców. Niektóre zabili psychopaci, inne poddano torturom typowym dla gangów narkotykowych, jeszcze inne ukamienowano lub duszono.
Klucz do zagadki zabójstw leży w kulturze – autorzy wskazują na kult macho i władzę mafijnych bossów