Marek Dusza: Z jaką myślą wychodzi pan na scenę?
Wayne Shorter:
Każdy koncert mojego kwartetu jest odpowiedzią na pytanie: jak dalece możemy zmienić naszą muzykę? Ale to powolny proces, który dokonuje się w nas i dopiero później przekłada się na dźwięki.
Ma pan znaczący udział w sukcesie albumu Herbiego Hancocka "River: The Joni Letters", który właśnie otrzymał najważniejszą nagrodę Grammy. Czy dla pana było to szczególne nagranie?
Zaciekawił mnie udział tak wielu wokalistek popowych, ale najbardziej zadowolony jestem z tego, że na tej płycie nie krzyczą. Tina Turner wspaniale opowiada historię zawartą w poezji Joni Mitchell. Nie szuka przerw między naszymi frazami, jak większość wokalistek, lecz śpiewa razem z nami. Miles Davis użył kiedyś określenia "śpiewać ponad linią nut". Najczęściej wokalistki trzymają się tylko rytmu, jak roboty. Pamiętam, że wiele lat temu w telewizyjnym talk-show zapytano Tinę, czy zaśpiewałaby jazzową piosenkę. Ona odpowiedziała: kto wie, może kiedyś? To właśnie się stało.