Na świecie wielu muzyków zmarło z powodu narkotyków, alkoholu i AIDS. Na tym tle polski rock się broni, nie dorobił się wielkiego cmentarza. Artyści są nadwrażliwi, płacą za sztukę życiem. Dlatego nie róbmy z Riedla i Skiby ofiar komuny. Sami wybrali sobie rodzaj życia i śmierci. Oczywiście PRL była nie do wytrzymania. Bez wódki ciężko było przeżyć. Ale bardziej wyniszczający był koncertowy tryb życia. W nocy normalni ludzie śpią, a muzykom po występie długo buzuje adrenalina, trzeba ją wypalić, więc jest impreza do rana, a wtedy trzeba wsiąść w autobus i jechać dalej. To czasami trwa kilka miesięcy, a czasami przez wiele lat. Masakra!
Jak się pani udało doprowadzić do nagrania tak wyjątkowej płyty jak "Tylko Dylan" z piosenkami amerykańskiego barda?
Z pomocą polskich wydawców może by się nie udało, ale wszystko załatwiał mój były mąż. Mieszka w Nowym Jorku, poszedł do firmy zajmującej się katalogiem Boba Dylana, przyniósł tłumaczenia piosenek z angielskiego na polski i z polskiego na angielski. Po dwóch tygodniach miałam zgodę w ręku. Większy kłopot mam z biletami na koncert Dylana w Stodole. Wszystko sprzedane! I pomyśleć, że kiedy był w Polsce pierwszy raz, mogłam rozpoczynać jego koncerty. Rozpadł mi się jednak zespół, a nie chciałam muzyków z łapanki. Co tam! Cieszę się tym, że płyta "Tylko Dylan" jest grana w radiostacjach w Stanach Zjednoczonych.
Kiedyś grała pani w Jarocinie, jak się pani czuła w Woodstock?
Woodstock, z całym szacunkiem dla Jurka Owsiaka, jest dla młodzieży, która chce się bawić i skakać. Dla mnie ważniejszy był koncert na dużym festiwalu Colours of Ostrava. Myślałam, że przyjdzie z dziesięć osób. Tymczasem okazało się, że zaprosił mnie prezydent miasta, który jest moim fanem, a namiot był pełen słuchaczy. Śpiewałam po polsku, a mimo to miałam trzy bisy. To mnie przekonało, że mogę wychodzić do ludzi i być sobą.