Jego piątkowy koncert w klubie Palladium będzie przedostatnią odsłoną jubileuszowego, 50. Festiwalu Jazz Jamboree. Przed nim zagra kwartet gitarzysty Jarosława Śmietany. Niestety, odwołano planowany benefis Wojciecha Karolaka, ponieważ tydzień temu artysta złamał rękę.
Nigdy wcześniej nie gościliśmy w Polsce wokalisty śpiewającego w stylu legendarnych croonerów swingu. Określenie to dotyczyło m.in. Nat „King” Cole’a czy Binga Crosby’ego. Dusk urodził się w Kanadzie, ma dopiero 30 lat, a już jest porównywany do największego croonera – Franka Sinatry.
– Wiem, że wszyscy pamiętają „Fly Me To The Moon” Sinatry i nie zamierzam z nim konkurować. Śpiewam piosenki znane, ale we własnych, oryginalnych interpretacjach, dodając im jazzowego posmaku – zapewnia artysta.
Matt przejawiał wokalny talent od najmłodszych lat, ale rodzice kazali mu studiować ekonomię. Rozstał się ze sceną na rok, powołanie było jednak silniejsze. Stypendium samego Oscara Petersona zobowiązało go do intensywnej pracy. Studiował muzykę, śpiewał w klubach, na weselach, sam organizował sobie sesje nagraniowe, a piosenki publikował w Internecie. Tak trafiła na niego jedna z wielkich wytwórni – Decca. Rok później miał już na koncie międzynarodowy debiut „Two Shots” ze świetną interpretacją piosenki Bono i The Edge’a napisanej dla Franka Sinatry. Trudno o lepsze wejście do wielkiego świata show-biznesu.
Najnowszy album „Back in Town” nagrał w słynnym Studiu A wytwórni Capitol Records. Tu powstały płyty Sinatry, Raya Charlesa, Elli Fitzgerald i Tony’ego Bennetta. Śpiew Duska nabrał ekspresji, a w repertuarze pojawiły się współczesne kompozycje. To dobrze, że artysta się rozwija. – Tak bardzo kocham muzykę, że nie wiem nawet, jaką najbardziej. To zależy od mojego nastroju – mówi.