Nazywa się je dopalaczami, bo mają działać stymulująco na mózg: poprawiać samopoczucie i możliwości intelektualne, zwiększać energię. Mają też oferować namiastkę narkotykowego odlotu, tyle że legalnego. Ten aspekt nie spodobał się naszym posłom, którzy tej narkomanii w świetle prawa postanowili powiedzieć "nie".
Co naprawdę kryje się za etykietą "dopalacz"? Są to różne grupy substancji lub ich mieszanek o rzekomym lub faktycznym działaniu psychoaktywnym. Do tego worka wrzucono artykuły sprzedawane przez tzw. funshopy, których działa w Polsce 29. Oficjalnie nikogo nie zachęcają do zażywania tych specyfików, działają jako sklepy dla kolekcjonerów.
– Nasze produkty zostały przebadane przez Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne na obecność substancji zakazanych, takich jak amfetamina, metaamfetamina, LSD, kokaina, heroina, MDMA, THC, morfina czy efedryna. W żadnym z badanych produktów nie wykryto tych zabronionych związków – twierdzi Piotr Domański, rzecznik prasowy World Wide Supplements Importer będącej właścicielem sieci funshopów.
[wyimek]Dopalacze mają naśladować działanie m.in. marihuany czy ecstasy[/wyimek]
Idea handlu specyfikami psychoaktywnymi wzięła się z zainteresowania roślinami wykorzystywanymi w obrzędach wielu kultur – od meksykańskich Azteków po afrykańskich buszmenów. Do tej grupy należy szałwia wieszcza, uprawiana w Meksyku bylina o działaniu odurzająco-halucynogennym.