Pochodząca z Brixton 20-letnia La Roux przypomina Annie Lennox – jest równie nierealna, zmysłowa i magnetyzuje. Postawiła sobie za cel „wykopać z list nudne zespoły gitarowe i ugrzecznione żeńskie tria”. I cofnąć nas do lat 80., dekady fantazyjnych strojów, mocnych kolorów i dziwacznych fryzur. – Teraz wszyscy wyglądają jak dziewczyna z sąsiedztwa. Co się stało z naszą wyobraźnią? – pyta La Roux.
Sama w teledysku do piosenki „Quicksands” pojawia się w kieliszku do martini, a jej rude włosy lśnią na tle zachodzącego słońca. Utwór zapowiada śmierć gitary, którą zastąpiły klawisze. – Gitara to przeżytek. Przynajmniej do czasu, gdy ktoś zdoła odkryć ją na nowo – wyrokuje La Roux.
Przytakuje jej Little Boots, czyli Victoria Hesketh z angielskiego Blackpool. – Grupy gitarowe nikogo już nie interesują. Ludzie chcą popu, a pop to syntezatory i elektryczne klawisze.
Sama używa Tenori-on, małej konsoli z ekranem i rzędami przełączników pozwalającej tworzyć melodie. – To właściwie zabawka, ale wycisnęłam z niej, ile się dało – mówi. Pierwszy tak wyciśnięty utwór „Meddle” wystarczył, by Little Boots okrzyknięto futurystycznym wcieleniem Kylie Minogue. Oparta na prostym rytmie piosenka z chwytliwym refrenem spełnia wymogi przeboju pop, choć brzmi też jak utwór alternatywny: surowy, skromny i skrajnie uroszczony.
Florence Welch z Florence and the Machines także podróżuje do lat 80., ale trzyma się bliżej Kate Bush i folku. Na scenie jej wcielenia są ekscentryczne, ale piosenki łatwo przyswoić i polubić. Temperamentna Florence nie hamuje wyobraźni: singiel „Kiss with a Fist” to muzyczna ilustracja awantury z tłuczonymi talerzami. Czarnoskóra VV Brown z Northampton sięga głębiej w przeszłość – z nią cofniemy się do lat 40. i rytmów poprzedzających rock and roll. Wracają grzeczne sukienki i równo przystrzyżone grzywki, a wraz z nimi taneczne szaleństwo rockabilly i doo wop. Panna Brown niesie nam porywający pop w wydaniu retro.
Honoru USA w obliczu brytyjskiej inwazji będzie w tym roku bronić osamotniona Janelle Monáe, ale ma duże szanse, by zatriumfować. Już nominowano ją do Grammy. Stworzyła coś na kształt muzycznego teatru, w którym jest gwiazdą i klownem. Wszystko przerysowane, ale kabaretowej konwencji i strojom z początku XX w. towarzyszą poważne teksty o podziałach rasowych, niewolnictwie, miłości. Sama Janelle jest zjawiskowa: ma w sobie coś z Judy Garland, Lauryn Hill i najbarwniejszej hiphopowej grupy wszech czasów – Outkast.