Na całym świecie popyt na muzykę rośnie, ale mało kto wie, jak na nim skorzystać. Im łatwiejszy dostęp do nagrań w sieci mają słuchacze, tym ostrzejsza walka o pieniądze toczy się w tle.
Ostatnio skapitulowały wytwórnie płytowe – na targach Midem firma Apple, największy sprzedawca muzyki w Internecie, oznajmiła, że porozumiała się wreszcie z tzw. wielką czwórką (Sony, Warner, EMI i Universal) i będzie oferować piosenki bez uciążliwych blokad DRM. Dotąd, jeśli ktoś wykazał się uczciwością i kupił utwór, zamiast nielegalnie ściągnąć, nie mógł go później przenosić do iPoda czy telefonu komórkowego. Blokada była symbolicznym "nie", które wytwórnie rzuciły piratom. Ale dla słuchaczy stała się kolejnym powodem do znienawidzenia wielkiej czwórki. Zniesienie DRM to gest spóźniony, przyzwolenie na rewolucję, która już się dokonała.
[srodtytul]Obsługa totalna[/srodtytul]
Ludzie nie chcą płacić za muzykę – 95 proc. ściągniętych w zeszłym roku utworów (było ich łącznie 40 miliardów) zostało pozyskanych nielegalnie. Można powiedzieć: ukradzionych, ale bliżej prawdy jest to, że postrzeganie dostępu do muzyki uległo głębokiemu przeobrażeniu. Niektórzy gracze na rynku przewidują, że już niedługo znikną bezpośrednie opłaty za słuchanie piosenek. Twierdzą nawet, że Apple, właściciel cyfrowego sklepu muzycznego iTunes i absolutny numer jeden na internetowym rynku (od 2003 r. sprzedał 6 mld piosenek), ma przed sobą niepewną przyszłość.
Coraz ważniejsze jest dla nas bowiem nie posiadanie muzyki (choćby w formie pliku MP3), ale dostęp do niej. Nie chcemy mieć iPodów zagraconych tysiącami piosenek, bo przeszukiwanie katalogu byłoby równie uciążliwe jak grzebanie w pudle z winylami. Chodzi raczej o to, byśmy idąc ulicą, mogli błyskawicznie włączyć piosenkę, która właśnie chodzi nam po głowie.