Sobotni występ zespołu w klubie Palladium promował nowy album grupy „Stop. Think. Run.”. Na koncercie nie mogło jednak zabraknąć największego przeboju formacji – „Cantaloop (Flip Fantasia)” z debiutanckiej płyty „Hand On The Torch” – wydanego, bagatela, 16 lat temu. Ale grupa nie gra go, jak kiedyś, na finał, ale w środku wieczoru, dla podgrzania atmosfery.
Żaden z zespołów łączących hip-hop z jazzem nie przetrwał tak długo i w takiej kondycji. Zasługa to założyciela, lidera i producenta Geoffa Wilkinsona, który na estradzie ma do dyspozycji laptopa i znad niego kieruje całością.
W grupach tego typu zmieniają się proporcje między muzyką graną przez instrumenty a tą odtwarzaną z komputera i samplowaną z płyt winylowych. A że eksponowaną pozycję w zespole, tuż obok lidera na podwyższeniu, ma DJ First Rate, sample mają spory udział. I to stanowi o sile Us3. Bo jeśli udało się z motywem „Cantaloop” Herbiego Hancocka, to dlaczego nie szukać innych, jazzowych tematów, by obudować je nowymi rytmami. Legendarny „Rockit” (znowu Hancock!) didżej włączył do solowego popisu. Skreczował, brodą regulował swój mikser, jednocześnie manipulując płytami, aż w końcu jeden z gramofonów zarzucił sobie na kark.
Ale koncert i tak zdominowali dwaj młodzi raperzy z Brooklynu: Sene i Brook Yung. Biegali z jednego końca sceny na drugi, a przekrzykując się, wyszukiwali nowe rymy do starych przebojów Us3. Hit „Lazy Day” wykonali powtórnie na bis, w nieco wolniejszej wersji, jakby chcieli wyciszyć emocje.
Trębaczowi, saksofoniście i klawiaturzyście niełatwo było się przebić ponad raperów, a solówek mieli niewiele. Rytm elektrycznego basu trudno było odróżnić od tego z laptopa Wilkinsona. Widać taka jest recepta na atrakcyjne, klubowe brzmienie.