Takie płyty, jak „Broken Bells” pożycza się niechętnie. Już pierwsze przesłuchanie uruchamia psi odruch zakopywania kości — chęć natychmiastowego ukrycia się z bezcennym znaleziskiem w miejscu, gdzie będzie można cieszyć się nim bez końca i z nikim nie dzielić. Tym bardziej, że ta muzyka nie znosi zgiełku — piosenki domagają się uwagi, nawet wyłączności, mimo że są niepozorne.
Dziesięć utworów duetu Broken Bells to wspaniały pop: nie ten plastikowy i głupi, tylko szlachetny i szczery, wysublimowany, a jednocześnie przystępny. Tym ciekawszy, że stworzony przez dwóch mężczyzn, którzy nagrywając piosenki odsłonili swą subtelną stronę, ale nie popadli w melancholię ani ckliwe balladowe tony.
Świetnie słucha się muzyki, która powstała bez wyrachowania czy próby przypodobania się komuś. James Mercer i Danger Mouse robią swoje — nie zależy im, by wpisać się w jakiś nurt, ale też nie uciekają od etykiet. Wyraźnie słychać, jaka muzyka ich inspiruje, ale bogactwo odniesień jest tak duże, że świadczy wyłączne o erudycji i braku kompleksów. Nie wstyd pożyczać, gdy się wie, jak stworzyć coś własnego.
Piosenki tworzą wyrównaną kombinację: przynoszą przyjemność i odrobinę bólu. Unosi się nad nimi mgiełka smutku. Mercer i Danger Mouse zadbali o idealne proporcje i lekkość utworów, choć postawili na skomplikowaną instrumentalizację. „Vaporize” zaczyna się od śpiewu i gitary, później na raz wkraczają bębny, bity i organy, stylizowane na lata 60. chórki, a bliżej końca pojawiają się też elektroniczne dodatki. „Your Head Is On Fire” rozpoczyna się w zwolnionym tempie, brzmi jak futurystyczna ścieżka dźwiękowa z wyprawy w kosmos, ale stopniowo cofa się w czasie do hippisowskich ballad — ożywia tamten klimat marzeń o idealnej harmonii.
Dużo nowocześniejszy jest „The Ghost Inside”, to za sprawą bitów przypominających twórczość Danger Mouse'a w Gnarls Barkley. Brzmią jak potężna baza, celowo kontrastująca z wysokim, niemal kobiecym śpiewem Mercera. „Sailing to Nowhere” to powrót do aranżacji z lat 70. — ma klimat kołysanki. Podobnie brzmi przepiękna „Citizen”, w której królują smyczki i tamburyny. Szybko trącany bas w „Mongrel Heart” nawiązuje do lat 80., ale tylko w pierwszej części — później trąbki i metaliczne gitary budują nastrój muzyki filmowej.