Mimo upału ekstremalni rockowcy nie zwalniają tempa. A najbardziej ostry ze stołecznych klubów urozmaica wakacyjną nudę i zaprasza na koncert amerykańskiej formacji Fear Factory.
Fani mówią o nich, że tak potężnych gitar jak oni nie ma nikt inny. I takiej sekcji rytmicznej. To fakt – bas i bębny gnają jak lokomotywa, a do tego pojawia się mnóstwo rytmicznych sampli rodem z industrialu, groove lub wręcz muzyki techno (niektórzy nazywają muzykę Fear Factory cyber metalem). Dzięki temu rytm jest nie tylko szybki, ale również szalenie gęsty. Na koncertach, aby osiągnąć ten efekt, kwartet wspomagają muzycy grający na klawiszach i puszczający sample i bity.
Niesamowity jest wokalista kapeli Burton C. Bell. Dysponuje naprawdę wieloma środkami wyrazu – kiedy trzeba, wykorzystuje growling, by po chwili klasycznie, po metalowemu ryknąć lub po prostu czysto zaśpiewać melodie. O jego klasie świadczy fakt, że gościnnie wystąpił na płytach takich tuzów, jak Soulfly czy Ministry.
Grupa powstała w 1989 roku w Los Angeles z inicjatywy gitarzysty Dino Cazaresa i perkusisty Raymonda Herrerya, a skład wkrótce uzupełnił wokalista Burton. Formacja podpisała kontrakt ze słynną wytwórnią Roadrunner Records i w 1992 roku wydała debiutancki album „Soul of a New Machine”. Po trasach koncertowych u boku Biohazard, Sepultury i Cannibal Corpse Fear Factory przystąpiło do pracy nad drugim albumem. „Demanufacture” ujrzał światło dzienne trzy lata później i przyniósł nową, odkrywczą muzykę. Krążek uważa się do dziś za najlepszy materiał kapeli, bo ukształtował się na nim cały styl zespołu. W 2002 roku Fear Factory przestało istnieć, ale już dwa lata później muzycy znów się zeszli (chwilowo bez Dino Cazaresa) i nagrali kolejny album.
Fear Factory przyjeżdża do Polski – już z Dino – by promować swój najnowszy krążek „Mechanize”.