W oficjalnym życiorysie podawał, że zadebiutował na koncercie w lipcu 1944 roku. Prywatnie przyznawał, że zdarzyło się to w kwietniu 1939 roku, w kwartecie rewelersów Kursu Podchorążych w Zamościu. Odbywał tam służbę wojskową po maturze zdanej w Lublinie.
W 1946 roku zaanektowała go Opera Śląska w Bytomiu. 14 lat później zaangażował się do Opery Warszawskiej. Tym dwóm scenom pozostał wierny przez ponad sześć dekad, jeszcze w 2008 roku wziął udział w galowej „Halce” z okazji 150. rocznicy jej prapremiery. Zaśpiewał Jontka, co prawda tylko w III akcie, ale i tak o kilka pokoleń młodszym kolegom, z którymi tego wieczoru podzielił się rolą, dał lekcję kultury wokalnej.
Każdego lata brał udział w turniejach tenorów organizowanych przez Sławomira Pietrasa. Zawsze śpiewał na nich pieśń Jana Galla „Gdybym był młodszy, dziewczyno”. W tym roku po raz pierwszy odmówił, wolał wakacje na Mazurach. Wrócił z nich, ale prosto do szpitala.
Jego kariera to ponad 2500 przedstawień w kraju oraz 50 za granicą. Jako Stefan w „Strasznym dworze” wystąpił w 250 spektaklach, Jontka w „Halce” zaśpiewał tyle samo razy. Do tego dodać trzeba prawie 200 Pinkertonów w „Madame Butterfly”, ponad 100 razy wcielał się w Fausta, Cavaradossiego czy Don Jose... Obdarzony był wspaniałym tenorowym głosem, jednym z najpiękniejszych, jaki pojawił się na świecie w drugiej połowie ubiegłego stulecia. Los dał mu też niezwykłą intuicję, jak się nim posługiwać. Nie ukończył żadnej uczelni muzycznej, jego edukacja to przede wszystkim prywatne lekcje pobierane za okupacji hitlerowskiej.
Miał wszelkie warunki, by zrobić światową karierę. W 1959 roku pojechał na występy do USA, otrzymał propozycję angażu do New York City Opera. – Postawiono mi jednak warunek – opowiadał później – że jeśli wrócę do Polski, propozycja przestanie być aktualna. Powiedziałem, że nawet boso i o suchym chlebie, ale wolę pozostać w domu.