Agnieszka Odorowicz wierzy w przyszłość ambitnego kina

Agnieszka Odorowicz zaczyna dziś drugą kadencję jako dyrektorka Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej

Publikacja: 01.10.2010 15:15

Agnieszka Odorowicz wierzy w przyszłość ambitnego kina

Foto: ROL

[b]Rz: Czy chodzi pani do kina dla przyjemności?[/b]

[b]Agnieszka Odorowicz:[/b] Oczywiście. Oglądanie filmu z publicznością to zupełnie inne doświadczenie, niż gdy w niewielkim gronie kolaudujemy polskie produkcje.

[b]Na czym była pani ostatnio?[/b]

Nadrobiłam zaległości. Obejrzałam „Białą wstążkę” Michaela Hanekego oraz „Czeski błąd” Jana Hrebejka.

[b]Nie mogę pytać o polskich artystów, ale kto jest pani ulubionym reżyserem zagranicznym?[/b]

Francis Ford Coppola ze swoim „Czasem Apokalipsy”. Podziwiam kino Kubricka. Odkryciem stały się dla mnie filmy Louisa Malle’a.

[b]Pytam o pani filmowy gust nie bez powodu. Ma pani za sobą pięć lat kierowania Polskim Instytutem Sztuki Filmowej, przed sobą pięć następnych. Rozdając dotacje, ma pani ogromny wpływ na kształt polskiego kina.[/b]

To duże obciążenie. Decyzja o dofinansowaniu na podstawie scenariusza jest zawsze ryzykowna. Czasem siedząc w kinie, zastanawiam się, jak to się stało, że PISF ten tytuł dofinansował. Ale na sztukę nie ma recepty. Ja się mogę pomylić, eksperci mogą się pomylić, producenci i dystrybutorzy mogą się pomylić. Nie zadziała chemia i film nie wychodzi.

[b]Objęła pani Instytut w momencie, gdy w Polsce kręciło się około 20 filmów rocznie. Dziś powstaje ich 60. Ale przyszedł moment, w którym trzeba zapytać, jakie filmy powinien wspierać Instytut. Zdarzają się takie, których powinniście się wstydzić.[/b]

Od początku chroniliśmy kino autorskie. Telewizja publiczna w ostatnich latach produkuje głównie seriale i telenowele, twórcy fabuł nie mają w niej sojusznika. Stacje komercyjne włączają się w produkcję kinową, ale zainteresowane są głównie przebojami. Gdyby nie Instytut, powstawałyby tylko „Ciacha” i „Testosterony”, bo kino artystyczne to interes wysokiego ryzyka. Ale też musieliśmy postawić na odbudowę przemysłu filmowego. Chcieliśmy przywrócić normalność, umożliwić filmowcom pracę. Myślę, że to nam się udało. Rynek się rozwinął. Ale pewną cenę zapłaciliśmy. Mam świadomość, że w ciągu ostatnich pięciu lat powstało zbyt wiele filmów złych. Dlatego dokonujemy rachunku sumienia, zresztą razem z całym środowiskiem filmowym. Jednak ten pierwszy etap był konieczny, bo pomógł zweryfikować pewne mity.

[b]Jakie?[/b]

Na przykład ten, że w Polsce jest armia młodych talentów, które się marnują, bo nie mogą zadebiutować. W ciągu pięciu lat powstało ponad 60 debiutów fabularnych i prawie 50 etiud. I objawiło się zaledwie kilku artystów prawdziwie zdolnych.

[b]Czyli nie każdy musi być reżyserem? [/b]

Absolwent szkoły filmowej powinien dostać szansę. Ale jeśli się nie sprawdzi, to trzeba się zastanowić, czy powinien dostać pieniądze na następny film.

[b]Wracam jednak do pytania: jakie kino chce dzisiaj popierać PISF?[/b]

Odważne, kontrowersyjne, stawiające pytania, autorskie. Kino, które ma szanse zaistnieć na rynku międzynarodowym. Ale musimy prowadzić także politykę kulturalną, więc utrzymamy filmy dla dzieci i filmy historyczne. W tej ostatniej kategorii mamy już pewne sukcesy. W produkcji jest około dziesięciu obrazów.

[b]Jednak filmy o powstaniu warszawskim, wokół których było najwięcej szumu, nie powstały.[/b]

Ale powstaną. Tylko że musi tego chcieć ktoś oprócz nas i Muzeum Powstania Warszaw-skiego. Z przykrością stwierdzam, że nawet ci, którzy kiedyś obiecywali wsparcie, wycofali się i na razie nie widzę szans na uzbieranie budżetów w wysokości kilkudziesięciu milionów złotych. A film Machulskiego musi kosztować 80 – 100 mln, Gajewskiego zaś około 60. Na razie wspólnie z TVN, ATM i Akson Studio przygotowujemy pierwszy film o sierpniu ’44. To nie jest drogi projekt, ale myślę, że widzów pozytywnie zaskoczy.

[b]Ten film ma wyreżyserować Jan Komasa. „Bitwa Warszawska 1920” Jerzego Hoffmana, na którą PISF dał 9 mln zł, też nie pochodzi z konkursu na film o 1920 roku. To po co były te konkursowe fanfary?[/b]

Swoją rolę spełniły. Pięć lat temu filmowcy w ogóle nie myśleli o kinie historycznym. Dzisiaj ono wróciło.

[b]Kino komercyjne PISF wspiera na zasadzie pożyczek. Jeśli film zrobi klapę, producent może zbankrutować. Jeśli odniesie sukces, zwraca pożyczkę, ale Instytut nie partycypuje w zyskach.[/b]

To prawda. Jednak pośrednio zyskujemy. Nasze pieniądze pochodzą z rynku. Jeśli ludzie idą na film, to zarabiają kina, producent, dystrybutor. Napędzamy przemysł filmowy, ale sami też mamy 1,5 proc. z ceny biletu. Myślę, że pożyczki to dobry system. Sygnał dla branży, że jesteśmy również z tymi, którzy chcą zarabiać. Zresztą granica między kinem autorskim i komercyjnym jest czasem dość płynna. Ktoś mógłby powiedzieć, że „Rewers” – sprawnie zrealizowana czarna komedia – jest komercją. A to jednocześnie obraz autorski, artystyczny.

[b]Skoro mówimy o Borysie Lankoszu... W ostatnim czasie pojawiło się kilku ciekawych twórców średniego pokolenia: obok Lankosza – Smarzowski, Wrona, Borowski, Piekorz, Lechki. Ale co będzie dalej? Panuje opinia, że średniemu pokoleniu najtrudniej dostać pieniądze.[/b]

Po udanym debiucie nikt nie ma problemu z drugim filmem. Magdalena Piekorz narzekała, ale przysłała nam trzy scenariusze i na wszystkie dostała promesy z PISF. Inna sprawa, co dzieje się dalej. Złożenie projektu i oczekiwanie, że manna spadnie z nieba, jest błędem. Coraz częściej jednak zdarzają się fantastyczni twórcy, którzy biorą sprawy w swoje ręce. Małgorzata Szumowska robi właśnie film w koprodukcji z Danią i Francją, kręci w Paryżu. Andrzej Jakimowski ma nowy, świetny projekt. Dostał z PISF promesę, szukając partnerów, był w Hiszpanii, Portugalii, teraz składa wniosek do Eurimages. Tędy droga. Trzeba być aktywnym, a nie chodzić i marudzić.

[b]Jakie są, pani zdaniem, największe sukcesy ostatnich pięciu lat?[/b]

Przekonanie prywatnych podmiotów, że wpłacanie pieniędzy do Instytutu ma sens. Namówienie samorządów do powołania regionalnych funduszy filmowych. Wydawało się to niemożliwe, a w ciągu półtora roku powstało ich 13. Za sukces uważam też demokratyzację systemu wspierania kina. Ludzie krytykują, jest źle, Odorowicz daje za mało albo za dużo pieniędzy, eksperci są beznadziejni. Ale system jest jawny. Wiadomo, jak funkcjonuje, każdą informację można znaleźć w Internecie. Niech sobie filmowcy przypomną sytuacje z przeszłości, gdy wszystko załatwiało się w Ministerstwie Kultury. Nie było wiadomo, kto się dostał do odpowiedniego gabinetu, co powiedział i co dla siebie uzyskał. My stworzyliśmy pierwszą w Polsce samorządną instytucję filmowców, której zazdroszczą nam inne środowiska twórcze.

[b]A co nie wyszło?[/b]

Naszą klęską jest ustawa o ulgach podatkowych. Była już napisana i uzgodniona politycznie, ale potem sytuacja się zmieniła. Co gorsza, nie widzę szans, żeby w najbliższym czasie dało się ją przeprowadzić. Nie wypaliła budowa miasteczka filmowego. Z drugiej strony bez ustawy o ulgach podatkowych, takiej, jaką mają Węgrzy, to miasteczko mogłoby stać puste.

[b]Co będzie pani porządkować w najbliższym czasie?[/b]

Wpompowaliśmy w rynek sporo pieniędzy, teraz trzeba go ucywilizować, m.in. weryfikując firmy producenckie. Ujawnić budżety, zastanowić się, dlaczego podobny film jedni kręcą za 3 mln, a inni za 6 mln. Pierwszy krok już zrobiliśmy, wprowadzając obowiązek audytów finansowych. Przede wszystkim jednak przyszedł czas, by przejść z ilości w jakość. Nie będziemy już produkować 60 filmów rocznie. Z prywatnych pieniędzy – proszę bardzo, nawet 100. Ale nie przed każdym polskim filmem będzie nasze logo. Będziemy dużo surowiej podchodzić do projektów. Uruchomimy też w Instytucie dział literacki.

[b]Jak ma więc wyglądać polskie kino za pięć lat? Powstanie polski „Czas Apokalipsy”, „Mechaniczna pomarańcza” lub „Skaza”?[/b]

Te tytuły zostawmy już Coppoli i innym. Mam raczej nadzieję, że za pięć lat będzie więcej filmów takich jak „Essential Killing”, „Dom zły”, „Plac Zbawiciela”. Chciałabym też, żeby zadziałały nasze szkolne programy edukacyjne i pojawiła się publiczność, która takie obrazy będzie w kinie oglądać. Wtedy dystrybutor wpuści je na ekrany nie w 30 kopiach, lecz w 100. Czy to wykonalne? Na pewno tak. A czy na osiągnięcie tego celu wystarczy pięć lat?

Zobaczymy.

[ramka][srodtytul]Agnieszka Odorowicz, dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej [/srodtytul]

Absolwentka Wydziału Ekonomii Akademii Ekonomicznej w Krakowie. W latach 1998 – 2004 była m.in. wiceprezesem Stowarzyszenia Instytut Sztuki w Krakowie oraz dyrektorem artystycznym Studenckiego Festiwalu Piosenki. Od 2003 r. była pełnomocnikiem ministra kultury ds. funduszy strukturalnych, a następnie sekretarzem stanu w Ministerstwie Kultury. Od chwili powołania do życia w 2005 r. Instytutu Sztuki Filmowej jest jego dyrektorem[/ramka]

[b]Rz: Czy chodzi pani do kina dla przyjemności?[/b]

[b]Agnieszka Odorowicz:[/b] Oczywiście. Oglądanie filmu z publicznością to zupełnie inne doświadczenie, niż gdy w niewielkim gronie kolaudujemy polskie produkcje.

Pozostało 97% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"