Kompozytorem „Pasażerki” jest Mieczysław Wejnberg, który urodził się w 1919 r. w Warszawie. Po wybuchu II wojny światowej udało mu się przedostać do Związku Radzieckiego, gdzie spędził resztę życia. Zmarł w 1997 r. Był Żydem, ale zawsze czuł się też Polakiem. W połowie lat 60. przeczytał częściowo autobiograficzną opowieść o Auschwitz Zofii Posmysz „Pasażerka” i na jej kanwie stworzył operę. W swej książce Zofia Posmysz obóz koncentracyjny przywołuje w retrospekcjach nie ofiary, lecz kata. Niemki Lisy, która po latach wśród pasażerów rejsu po Atlantyku spotyka jedną z dawnych więźniarek. Takie ujęcie tematu sprawiło, że w ZSRR nie było szans na wystawienie „Pasażerki”, na Zachodzie zaś Wejnberg nie był znany.
Jak zatem odkrył ją David Pountney? – Wiedziałem, że Wejnberg przyjaźnił się z Szostakowiczem i że stworzył operę o Auschwitz – mówi reżyser. – Postanowiłem się nim zainteresować. Odkryłem, że napisał bardzo dużo muzyki, dostępnej dzięki starym nagraniom. Jest ważnym polskim kompozytorem i należy go zaprezentować światu.
Pomysłem wystawienia „Pasażerki” zainteresował Operę Narodową i tak powstała międzynarodowa koprodukcja. Premiera odbyła się w lipcu na festiwalu w Bregencji (David Pountney jest jego szefem), teraz inscenizacja przyjechała do Warszawy.
Międzynarodowa publiczność przyjęła „Pasażerkę” z ogromnym zainteresowaniem. Premiera miała trzech bohaterów. Pierwszym był oczywiście sam Mieczysław Wejnberg, który napisał muzykę przejmującą, a pozbawioną operowego patosu. David Pountney nadał „Pasażerce” wspaniały kształt sceniczny. Obozowe retrospekcje mistrzowsko połączył z akcją na transatlantyku. Publiczność owacyjnie przyjęła też obecną w Bregencji Zofię Posmysz.
W warszawskich przedstawieniach w rolach głównych zobaczymy niemal tę samą międzynarodową obsadę. Kierownictwo muzyczne objął Gabriel Chmura, który także od lat stara się promować Wejnberga na świecie.