Gdyby takie tłumy przyszły na koncert jazzowy Włodka Pawlika i Randy'ego Breckera, rozmarzyłem się.
Kiedy już znalazłem się wśród idących na koncert wzdłuż parkanu Parku Łazienkowskiego serce podskoczyło mi z radości. Będą tysiące - pomyślałem. Co prawda w myśl zasady: cudze chwalicie... - plakaty głosiły, że główną gwiazdą wieczoru będzie Steve Hackett Acoustic Trio. Ciekaw jestem ilu słuchaczy kojarzyło jego nazwisko z grupą Genesis, a ilu z nich znało aktualne dokonania artysty. Śmiem podejrzewać, że niewielu. Nie mniejszym magnesem dla publiczności był występ tria Włodka Pawlika z amerykańskim gościem trębaczem Randym Breckerem. Dlaczego? Bo występy tego zespołu przyciągnęły już tłumy na Skwerze Hoovera, a jeszcze większym zainteresowaniem cieszył się występ Pawlika na Rynku Starego Miasta na festiwalu Jazz na Starówce 2010, kiedy grał muzykę z filmu „Rewers".
Tłum wokół pomnika Chopina, pod którym stanęła scena, był ogromny i gęstniał. Było może trzy, może pięć tysięcy słuchaczy zainteresowanych jazzem i ambitnym rockowym gitarzystą. A także tym, co z tej fuzji stylów mogło wyniknąć. Bo organizator koncertu, stołeczna Estrada, zapowiedział wspólny występ wszystkich artystów. I rzeczywiście było to wydarzenie. Bo trio Pawlika z Breckerem plus trio Hacketta zabrzmiały jednym rock-jazzowym głosem w kompozycji Jimiego Hendrixa „Voodoo Chile" (nazywaną też „Voodoo Child").
Pawlik przesiadł się od fortepianu do elektronicznej klawiatury, kontrabasista Paweł Pańta chwycił gitarę basową, a Steve Hackett wbrew nazwie swego akustycznego tria, zagrał na gitarze elektrycznej. Czy można inaczej zagrać Hendrixa niż rockowo? Można, na jazzowo. Udowodnili to już wcześniej nasi jazzmani: pianista Artur Dutkiewicz i gitarzysta Jarek Śmietana. Ale sobotni występ był czymś wyjątkowym. To było połączenie dwóch żywiołów: jazzowego i rockowego. Perkusista Czarek Konrad zagrał z ekspresją Johna Bonhama, Pawlik uderzał w klawiaturę, jakby grał w elektrycznym zespole Milesa Davisa z początku lat 70. Natomiast Randy Brecker przypomniał sobie młodzieńcze lata z Brecker Brothers, kiedy razem z bratem Michaelem stał na czele czołowej grupy fusion. Gitarowe riffy Hacketta dodawały ognia do tej mieszaniny dźwięków. A jednak rockmani zostali rockmanami, a jazzmani jazzmanami.