Lekarze rezydenci to roszczeniowa grupa zawodowa?
Jestem związkowcem, moim zadaniem jest, jak to się często określa, bycie „roszczeniowym”. Tylko że ja to słowo rozumiem nieco inaczej. Funkcjonujemy w systemie, który jest trudny. Praca w ochronie zdrowia jest ciężka i wyczerpująca. Bardzo często pracownicy są nadmiernie obciążani obowiązkami, które przekraczają ich siły. Weźmy sytuację rezydenta. Jego wynagrodzenie pokrywa Ministerstwo Zdrowia, więc dla szpitala jest on de facto darmowym pracownikiem. Łatwo więc go wysłać wszędzie tam, gdzie brakuje rąk do pracy, i eksploatować do granic możliwości. W takich warunkach roszczeniowość oznacza walkę o swoje prawa, o godne warunki pracy, o komfort życia i w konsekwencji także o bezpieczeństwo pacjentów. Człowiek, który zostaje oddelegowany do dyżurowania jednocześnie na dziesięciu oddziałach psychiatrycznych i domaga się, by nie stawiać go w takiej sytuacji, nie jest roszczeniowy w negatywnym sensie. On po prostu walczy o bezpieczeństwo swoje i pacjentów. Jeśli to nazywamy roszczeniowością, to uważam, że jest to cecha jak najbardziej pożądana.
Czy to jest tak, że maksymalna eksploatacja młodych lekarzy u progu ich kariery zawodowej decyduje o ich postawach w przyszłości? Nawiązuję tu także do kwestii wynagrodzeń w ochronie zdrowia; u lekarzy specjalistów działa zasada „swoje wycierpiałem, to teraz będę zarabiał”.
Jest takie poczucie, że jak system tego człowieka zmieli, pogryzie i wypluje, to ten człowiek nie czuje specjalnie jakiejś lojalności wobec tego systemu. To nie jest zaskakujące stwierdzenie, że jakich młodych sobie wykształcimy jako system, takich starych będziemy mieć. I to samo dotyczy lekarzy – jeśli system wobec nich jest eksploatacyjny już w trakcie kształcenia, nie należy się dziwić, że potem, jako dorośli i dojrzali specjaliści, nie zawsze prezentują postawy, których pacjenci by oczekiwali. Nie jest to oczywiście usprawiedliwienie dla skrajnych sytuacji, jednak rozumiejąc pewne przyczyny i nie podejmując działań, trudno się dziwić, że będziemy odczuwać ich konsekwencje.
To co zrobić, żeby ten system nie wypluwał młodych lekarzy?
Patrzę z perspektywy ludzi, których reprezentuję, czyli młodych lekarzy wchodzących do systemu – pełnych chęci do nauki, zaangażowanych w opiekę nad pacjentami, świeżo po studiach. Trafiają w ramach rezydentury do publicznego systemu i to, co ma za zadanie ten publiczny system, to ich nie stracić przez te pięć lat szkolenia; nie sprawić, żeby pierwszym, co chcieli zrobić po ukończeniu specjalizacji, była ucieczka.
Czytaj więcej
- System wykształci lekarzy, ale potem może zabraknąć środków na sfinansowanie dla nich rezydentu...
Wielu lekarzy ocenia pracę w systemie publicznym i szpitalnictwie jako bardziej nagradzającą, rozwojową i prospołeczną. Badania, prowadzone m.in. przez związki zawodowe, pokazują, że lekarze często uznają publiczny system za lepszy pod względem możliwości rozwoju i poczucia spełnienia zawodowego. W sytuacji, gdy młodzi lekarze odbywają specjalizację, należy zadbać o to, by mogli pełnić dwie role jednocześnie: pracownika, który leczy pacjentów, i ucznia, który się uczy i rozwija swoje kompetencje. Pięć lat specjalizacji powinno dać im możliwość zdobycia odpowiedniej wiedzy i umiejętności, zarówno twardych, jak i miękkich, potrzebnych do bycia dobrym specjalistą. Jeśli nie zapewni się im przestrzeni do nauki, nie osiągną poziomu, którego oczekują pacjenci – nie tylko w zakresie dostępności, ale też jakości opieki i kompetencji medycznych.