Reklama

Sebastian Goncerz z Porozumienia Rezydentów OZZL: System eksploatuje młodych lekarzy

To, co ma za zadanie publiczny system ochrony zdrowia, to nie stracić młodych lekarzy, nie sprawić, żeby pierwszym, co chcieli zrobić po ukończeniu specjalizacji, była ucieczka – mówi Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL.

Publikacja: 20.09.2025 08:06

Wielu lekarzy ocenia pracę w systemie publicznym i szpitalnictwie jako bardziej nagradzającą, rozwoj

Wielu lekarzy ocenia pracę w systemie publicznym i szpitalnictwie jako bardziej nagradzającą, rozwojową i prospołeczną - mówi Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL.

Foto: Adobe Stock

Lekarze rezydenci to roszczeniowa grupa zawodowa?

Jestem związkowcem, moim zadaniem jest, jak to się często określa, bycie „roszczeniowym”. Tylko że ja to słowo rozumiem nieco inaczej. Funkcjonujemy w systemie, który jest trudny. Praca w ochronie zdrowia jest ciężka i wyczerpująca. Bardzo często pracownicy są nadmiernie obciążani obowiązkami, które przekraczają ich siły. Weźmy sytuację rezydenta. Jego wynagrodzenie pokrywa Ministerstwo Zdrowia, więc dla szpitala jest on de facto darmowym pracownikiem. Łatwo więc go wysłać wszędzie tam, gdzie brakuje rąk do pracy, i eksploatować do granic możliwości. W takich warunkach roszczeniowość oznacza walkę o swoje prawa, o godne warunki pracy, o komfort życia i w konsekwencji także o bezpieczeństwo pacjentów. Człowiek, który zostaje oddelegowany do dyżurowania jednocześnie na dziesięciu oddziałach psychiatrycznych i domaga się, by nie stawiać go w takiej sytuacji, nie jest roszczeniowy w negatywnym sensie. On po prostu walczy o bezpieczeństwo swoje i pacjentów. Jeśli to nazywamy roszczeniowością, to uważam, że jest to cecha jak najbardziej pożądana.

Reklama
Reklama

Czy to jest tak, że maksymalna eksploatacja młodych lekarzy u progu ich kariery zawodowej decyduje o ich postawach w przyszłości? Nawiązuję tu także do kwestii wynagrodzeń w ochronie zdrowia; u lekarzy specjalistów działa zasada „swoje wycierpiałem, to teraz będę zarabiał”.

Jest takie poczucie, że jak system tego człowieka zmieli, pogryzie i wypluje, to ten człowiek nie czuje specjalnie jakiejś lojalności wobec tego systemu. To nie jest zaskakujące stwierdzenie, że jakich młodych sobie wykształcimy jako system, takich starych będziemy mieć. I to samo dotyczy lekarzy – jeśli system wobec nich jest eksploatacyjny już w trakcie kształcenia, nie należy się dziwić, że potem, jako dorośli i dojrzali specjaliści, nie zawsze prezentują postawy, których pacjenci by oczekiwali. Nie jest to oczywiście usprawiedliwienie dla skrajnych sytuacji, jednak rozumiejąc pewne przyczyny i nie podejmując działań, trudno się dziwić, że będziemy odczuwać ich konsekwencje.

To co zrobić, żeby ten system nie wypluwał młodych lekarzy?

Patrzę z perspektywy ludzi, których reprezentuję, czyli młodych lekarzy wchodzących do systemu – pełnych chęci do nauki, zaangażowanych w opiekę nad pacjentami, świeżo po studiach. Trafiają w ramach rezydentury do publicznego systemu i to, co ma za zadanie ten publiczny system, to ich nie stracić przez te pięć lat szkolenia; nie sprawić, żeby pierwszym, co chcieli zrobić po ukończeniu specjalizacji, była ucieczka.

Czytaj więcej

Łukasz Jankowski, NIL: Po 2032 roku będziemy kształcić więcej lekarzy niż potrzeba

Wielu lekarzy ocenia pracę w systemie publicznym i szpitalnictwie jako bardziej nagradzającą, rozwojową i prospołeczną. Badania, prowadzone m.in. przez związki zawodowe, pokazują, że lekarze często uznają publiczny system za lepszy pod względem możliwości rozwoju i poczucia spełnienia zawodowego. W sytuacji, gdy młodzi lekarze odbywają specjalizację, należy zadbać o to, by mogli pełnić dwie role jednocześnie: pracownika, który leczy pacjentów, i ucznia, który się uczy i rozwija swoje kompetencje. Pięć lat specjalizacji powinno dać im możliwość zdobycia odpowiedniej wiedzy i umiejętności, zarówno twardych, jak i miękkich, potrzebnych do bycia dobrym specjalistą. Jeśli nie zapewni się im przestrzeni do nauki, nie osiągną poziomu, którego oczekują pacjenci – nie tylko w zakresie dostępności, ale też jakości opieki i kompetencji medycznych.

Reklama
Reklama

Ale co by pan zmienił w systemie, żeby tak się stało?

Wciśnięcie przycisku „napraw” i natychmiastowe rozwiązanie wszystkich problemów nie jest możliwe. Potrzebny jest zestaw wielu drobnych zmian. Patrząc na moją specjalizację, czyli psychiatrię, problemem jest na przykład organizacja dyżurów całodobowych. Lekarze często mają pod opieką nawet 300 pacjentów, bez możliwości konsultacji ze starszym specjalistą. Nie trzeba znać się szczególnie na systemie, żeby zrozumieć, że jest to sytuacja zagrażająca zarówno lekarzowi, jak i pacjentom. Po pięciu latach takich dyżurów trudno oczekiwać, że ktoś będzie chciał zostać w szpitalu publicznym. To jest jedna z rzeczy wymagających zmiany.

W przypadku specjalizacji zabiegowych mamy natomiast inny problem. W chirurgii od dawna mamy do czynienia z trudną sytuacją kobiet, które stanowią większość absolwentów kierunków lekarskich. Jeśli absolwenci są traktowani w sposób nieodpowiedni w trakcie specjalizacji deficytowej, na którą zgłasza się coraz mniej osób, trudno się dziwić, że liczba chirurgów maleje, a coraz mniej osób wybiera chirurgię ogólną.

Pokazuje to dwie różne kwestie: podejście do ludzi i organizację pracy. Oceniając sytuację, trzeba brać pod uwagę obie te specyfiki.

Kolejnym problemem jest kształcenie przeddyplomowe, w którym – niestety jako państwo – pozwoliliśmy na znaczną bylejakość. Uczelnie, które prowadziły to kształcenie, często nie spełniały norm Polskiej Komisji Akredytacyjnej; brakowało im kadry, infrastruktury, a zajęcia z anatomii prowadzone były na plastikowych modelach. Pozwalając na taki stan rzeczy od samego początku, torujemy drogę do degradacji systemu.

Foto: Tomasz Sitarski

A jakie jest stanowisko lekarzy rezydentów, jeżeli chodzi o dostęp lekarzy z Ukrainy do polskiego rynku pracy?

To, skąd pochodzą lekarze, nie ma znaczenia. Znaczenie ma natomiast wiedza, którą posiadają. Powinna być ona solidnie zweryfikowana i zgodna ze standardami oczekiwanymi przez pacjentów w naszym kraju. Jeśli ktoś kształcił się w państwie, gdzie standardy kształcenia są niższe lub okres specjalizacji krótszy, a program nauczania różni się od naszego, taką osobę należy zweryfikować. W razie potrzeby należy umożliwić jej dokształcenie, aby osiągnęła odpowiedni poziom wiedzy i dopiero wtedy dopuścić do pracy z pacjentem.

Czyli migracja ukraińskich lekarzy to nie jest zagrożenie dla polskich lekarzy rezydentów, jeżeli chodzi o przyszłe miejsca pracy?

Rynek działa zgodnie ze swoimi naturalnymi prawami. Gdy podaż rośnie, naturalne jest, że pewne warunki się zmieniają. Ja jednak patrzę przede wszystkim z perspektywy systemowej i potencjalnego zagrożenia dla pacjentów. To jest dla mnie najważniejsze i o tym myślę w pierwszej kolejności. Kwestia ewentualnego wpływu na warunki finansowe ma dla mnie znaczenie drugorzędne.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Medycy z Ukrainy będą leczyć na dotychczasowych zasadach

Porozumienie Rezydentów stanowczo sprzeciwia się jednak ewentualnemu zamrożeniu ustawowych podwyżek płac w ochronie zdrowia, choć wielu ekspertów wskazuje, że obecna sytuacja jest na dłuższą metę nie do utrzymania.

Przede wszystkim czuję się obrońcą tych, którzy w systemie są najsłabsi – czyli osób, które co do zasady ta ustawa miała chronić, a więc zarabiających minimalne wynagrodzenie. Gdyby zapytać lekarzy rezydentów, to w zdecydowanej większości otrzymują oni dokładnie tyle, ile wynosi ustawowe minimum. Nie mają realnej możliwości negocjacji, ponieważ w każdej chwili można im zagrozić utrudnianiem szkolenia specjalizacyjnego, jeśli spróbowaliby uzyskać coś więcej. Dlatego dla lekarzy w trakcie kształcenia ta ustawa jest niezwykle ważna. Starsi koledzy pamiętają jeszcze czasy, gdy zarabiali ok. 1700 zł.

Jestem zdania, że obecne wynagrodzenia lekarskie są dobre i nikt w Porozumieniu Rezydentów tego nie neguje. Co więcej, ma to swoje pozytywne konsekwencje społeczne. Jedną z nich jest fakt, że w dużej mierze udało się zatrzymać emigrację zarobkową lekarzy. Jeśli dziś ktoś wyjeżdża za granicę, to raczej z powodów organizacyjnych – bo nie odpowiada mu sposób funkcjonowania systemu – a nie wyłącznie finansowych. To, jak na polskie realia, jest dużym sukcesem.

Drugą korzyścią płynącą z tej ustawy jest konieczność utrzymania konkurencyjności wynagrodzeń specjalistów w stosunku do rynku prywatnego, który w Polsce dynamicznie się rozwija. W 2022 r. aż 27 proc. wszystkich wydatków na świadczenia medyczne pochodziło bezpośrednio z kieszeni pacjentów – czy to na wizyty, czy na abonamenty. To ogromny odsetek, który pokazuje niewydolność publicznego systemu. W efekcie specjaliści coraz częściej nie wyjeżdżają za granicę, lecz odchodzą do sektora prywatnego. To problem nie tylko w kontekście dostępności świadczeń, lecz także kształcenia nowych lekarzy. Żeby wyszkolić rezydenta, potrzebny jest specjalista w systemie publicznym. Zgodnie z zasadami jeden specjalista może mieć maksymalnie trzech rezydentów pod swoją opieką, ale musi też dysponować czasem, energią i odpowiednio dobranymi obowiązkami, aby móc poświęcić im uwagę w trakcie pracy. Jeśli więc znikną specjaliści z publicznego systemu z powodu zmian w wynagrodzeniach, obudzimy się – mówiąc kolokwialnie – z ręką w nocniku. A nietrudno się domyślić, że byłoby to rozwiązanie wyjątkowo krótkowzroczne, bo groziłoby poważnym zachwianiem procesu kształcenia przyszłych specjalistów.

A co ze zdrowiem psychicznym młodych lekarzy? Wydaje się, że kwestia ta zaczyna być dostrzegana w przestrzeni publicznej.

Mamy ogromny problem z wypaleniem zawodowym. Zawsze to podkreślam. Miałem 23 lata, gdy po raz pierwszy uczestniczyłem w stwierdzeniu zgonu, jeszcze na praktykach w trakcie studiów. Być może to kwestia mojej osobistej wrażliwości, ale wydaje mi się, że wszystkie te doświadczenia – obserwowanie pacjentów w różnej skali cierpienia, umierających czy odchodzących – zostają z nami na zawsze. Do tego dochodzi praca w obciążającym, eksploatacyjnym systemie. To mieszanka wybuchowa, która bardzo łatwo prowadzi do poważnych konsekwencji. Lekarze żyją krócej niż ogólna populacja osób z wyższym wykształceniem na świecie, a lekarki żyją krócej niż kobiety w populacji ogólnej. Częściej też popełniają samobójstwa i są narażeni na szereg innych ryzyk zdrowotnych. Dochodzi do tego również agresja ze strony pacjentów wobec lekarzy. Takie sytuacje nie zachęcają do pracy w obecnym systemie.

Reklama
Reklama
Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL

Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL

Foto: mat. pras.

Rozmówca

Sebastian Goncerz

Lekarz rezydent psychiatrii, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL

Lekarze rezydenci to roszczeniowa grupa zawodowa?

Jestem związkowcem, moim zadaniem jest, jak to się często określa, bycie „roszczeniowym”. Tylko że ja to słowo rozumiem nieco inaczej. Funkcjonujemy w systemie, który jest trudny. Praca w ochronie zdrowia jest ciężka i wyczerpująca. Bardzo często pracownicy są nadmiernie obciążani obowiązkami, które przekraczają ich siły. Weźmy sytuację rezydenta. Jego wynagrodzenie pokrywa Ministerstwo Zdrowia, więc dla szpitala jest on de facto darmowym pracownikiem. Łatwo więc go wysłać wszędzie tam, gdzie brakuje rąk do pracy, i eksploatować do granic możliwości. W takich warunkach roszczeniowość oznacza walkę o swoje prawa, o godne warunki pracy, o komfort życia i w konsekwencji także o bezpieczeństwo pacjentów. Człowiek, który zostaje oddelegowany do dyżurowania jednocześnie na dziesięciu oddziałach psychiatrycznych i domaga się, by nie stawiać go w takiej sytuacji, nie jest roszczeniowy w negatywnym sensie. On po prostu walczy o bezpieczeństwo swoje i pacjentów. Jeśli to nazywamy roszczeniowością, to uważam, że jest to cecha jak najbardziej pożądana.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Zdrowie
Skuteczne prawo patentowe musi iść w parze z innowacjami
Zdrowie
Jak wykorzystać dane pacjentów i nie stracić zaufania
Materiał Promocyjny
Jak nowoczesne aparaty słuchowe marki Signia mogą ułatwić komunikację na wakacyjnym wyjeździe?
Zdrowie
Nowa nadzieja dla chorych na cukrzycę. Naukowcy dokonali nowatorskiego przeszczepu
Zdrowie
Różnorodność, jakość, technologia – przepis Futuremed na skuteczną telemedycynę
Reklama
Reklama