Reklama
Rozwiń
Reklama

Na ratunek z sercem. Jak działa polski system transplantacji organów

Nazywają się łańcuchem dobra. Chirurdzy transplantolodzy, koordynatorzy medyczni oraz piloci. To od tych ostatnich najczęściej zależy, czy wszyscy zdążą na czas.

Publikacja: 23.12.2025 04:30

Narządy transportuje się w jałowych workach w specjalnej lodówce.

Narządy transportuje się w jałowych workach w specjalnej lodówce.

Foto: kpt. Michał Nawojczyk

Kpt. Michał Nawojczyk w karierze pilota Gdyńskiej Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej wykonał niemal 30 lotów z transportem organów do przeszczepu. Na co dzień lata samolotem M28 Bryza. Szczególnie wspomina lot z sercem dla dwuletniej dziewczynki. – Człowiek trochę się rozkleił. Sama informacja, że to serce dla takiego małego dziecka… to jest coś niesamowitego – opowiada.

Reklama
Reklama
26 grudnia 2018 r., lot z sercem do Warszawy; piloci Gdyńskiej Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej.

26 grudnia 2018 r., lot z sercem do Warszawy; piloci Gdyńskiej Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej.

Foto: Kpt. Michał Nawojczyk

Dobrze pamięta też swój pierwszy raz. – Pierwszy lot z sercem wykonałem jeszcze będąc porucznikiem – wspomina. To była wiosna 2018 r., okres okołoświąteczny. Lecieliśmy z sercem do Warszawy. Dowódca, kiedy dowiedział się, że poleciało dwóch młodych poruczników, najpierw nam pogratulował, bo wszystko przebiegło bardzo dobrze, a później zapytał: „Czy naprawdę nie było młodszych, żeby wysłać ich z sercem?” wspomina.

Dla niego ta praca to po prostu służba. Podkreśla, że to „medycy robią lepszą robotę i są głównymi macherami”. – Jesteśmy tylko malutkim ogniwem w tym łańcuchu dobra – mówi Nawojczyk. – Ale to i tak daje dużą satysfakcję, żeby to robić cały czas – dodaje.

Dr hab. Maciej Brzeziński, kierownik Kliniki Kardiochirurgii Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku mówi o tym, że piloci, którzy uczestniczą w „Akcji Serce”, są bardzo oddani sprawie. – Warto zdać sobie sprawę, jak ważną częścią czegoś wielkiego są ci ludzie. To się wyczuwa, że są dumni z tego, co robią – wskazuje kardiochirurg.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Problem z transportem organów do przeszczepów. „Ta kwestia wymaga uregulowania”

Pomost do przeszczepu

Maciej Brzeziński pracuje w zawodzie lekarza 34 lata, z czego 23 lata jako specjalista kardiochirurgii. – Wydawałoby się, że człowiek jest już trochę ociosany z emocji. Nic bardziej mylnego – mówi. Przez wiele lat był częścią zespołu transplantacyjnego, który pobierał serca od dawców.

Członkowie zespołu są przewożeni samolotem bądź śmigłowcem do szpitala, gdzie znajduje się dawca. Ich zadaniem jest pobranie organów do przeszczepu. Ich stan trzeba na miejscu ocenić i to na barkach doktora Brzezińskiego spoczywała ostateczna decyzja, czy je pobierać. – Dopiero gdy kierownik ekipy pobierającej daje zielone światło, rozpoczyna się procedura u biorcy serca lub płuc. W tym samym czasie po stronie dawcy zabezpiecza się narząd, podając roztwór zwany kardioplegią. W uproszczeniu wygląda to tak, jakby podpiąć serce pod kroplówkę. Kardioplegia powoduje zatrzymanie pracy organu – tłumaczy profesor UCK w Gdańsku.

Po podaniu płynu zaczyna się walka z czasem. Od chwili zatrzymania serca do rozpoczęcia transplantacji nie może minąć więcej niż cztery godziny. Najlepiej jednak, jeśli całość zamknie się w trzech godzinach – im krótszy czas niedokrwienia serca, tym lepiej. – Narządy transportuje się w jałowych workach w specjalnej lodówce – wyjaśnia kardiochirurg.

Serce w jałowym worku.

Serce w jałowym worku.

Foto: dr hab. Maciej Brzeziński

Serce trafia do najbardziej potrzebującego biorcy, na przykład do pacjenta znajdującego się na mechanicznym wspomaganiu krążenia, którego serce jest już całkowicie niewydolne. Takie wspomaganie pełni rolę tzw. bridge to transplant, czyli pomostu do przeszczepu, a najbardziej znanym rozwiązaniem jest system ECMO – pozaustrojowe natlenienie krwi. – Mówimy o pacjentach w skrajnym stanie, dla których jutra już nie będzie – mówi dr hab. Brzeziński.

Reklama
Reklama

Uratowany oddech

W 2025 r. w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku przeszczepiono 40 płuc i 11 serc, w tym jedno  jednoczesne przeszczepienie serca i płuc, które zostało wykonane dzięki pomocy wojska. Nad procedurami pobierania i przeszczepiania serca w UCK czuwa lekarz transplantolog i kardiochirurg dr Maciej Duda. – On jest spiritus movens tego wszystkiego – podkreśla dr hab. Brzeziński.

Kluczowa rola w czuwaniu nad poszczególnymi etapami transplantacji organów spoczywa na koordynatorach. To oni pełnią całodobowe dyżury pod telefonem i czekają na informację o potencjalnym dawcy. – Gdy pojawia się takie zgłoszenie z naszego regionu lub z innej części kraju, uruchamiana jest ogólnopolska alokacja narządów – mówi Anna Milecka, kierownik Regionalnego Centrum Koordynacji Transplantacji UCK w Gdańsku. Jak wyjaśnia, o wszystkim decyduje Poltransplant, publiczna jednostka od 30 lat odpowiedzialna za zarządzanie procesem transplantacji w skali całego kraju. To ona wskazuje zespoły transplantacyjne, które przyjadą do danego ośrodka, i określa, jakie narządy zostaną pobrane.

– Dyżurujące całą dobę koordynatorki przyjmują zgłoszenie i mają pół godziny na przekazanie do Poltransplantu informacji, czy akceptujemy dawcę i czy dysponujemy odpowiednim biorcą. Ostateczną decyzję podejmuje lekarz transplantolog po zapoznaniu się z pełną charakterystyką dawcy – uzupełnia Anna Milecka.

Czytaj więcej

Polscy lekarze przeprowadzili jednoczesny przeszczep płuc i serca. Sukces po 20 latach

Koordynatorkami UCK w Gdańsku są Marta Gallas i Karolina Lipka. – Na pewno daje to dużą satysfakcję, zwłaszcza gdy widzimy pacjentów, którzy przed przeszczepem płuc przychodzą do nas na tlenie, duszą się, nie są w stanie zrobić samodzielnie kroku, a po zabiegu „biegają” po korytarzu bez tlenu – mówi Marta Gallas. – Nie da się jednak ukryć, że to bardzo stresująca praca – dodaje.

Na dowód opowiada o jednej z ostatnich akcji, którą koordynowała. – Zespół wracał karetką z sercem do przeszczepu. Nie spodziewałam się telefonu; zwykle, gdy zespół wraca, już się ze mną nie kontaktuje. Kiedy więc zadzwonili, od razu wiedziałam, że coś jest nie tak… Na wysokości Ostródy zepsuł się im samochód. Transport trwał już około godzinę, a do Gdańska zostało jeszcze ponad 120 km – mówi koordynatorka.

Reklama
Reklama

Z pomocą przyszła policja. – Zadzwoniliśmy z prośbą o pomoc i w ciągu dziesięciu minut podjechała, zabrała serce i wraz z zespołem ruszyli do szpitala. Udało się zmieścić w czasie – wspomina.

Sam przeszczep jest procedurą obarczoną dużym ryzykiem. – To rozległe i obciążające zabiegi, a pacjenci często są w bardzo ciężkim stanie wyjściowym, dlatego odsetek zgonów jest wyższy, niż w przypadku wielu innych procedur medycznych. Jeśli jednak sam zabieg i pierwszy rok po przeszczepie przebiegną pomyślnie, rokowania są bardzo dobre – tłumaczy Karolina Lipka. Według danych Międzynarodowego Towarzystwa Transplantacji Serca i Płuc, 20 proc. pacjentów umiera w pierwszym roku, głównie z powodu powikłań infekcyjnych.

– To nie jest tak, że jesteśmy tu wyłącznie od sukcesów – mówi dr hab. Maciej Brzeziński. Jednocześnie podkreśla etos ratowania życia, który towarzyszy pracy wszystkich uczestników „Akcji Serce” i samej idei transplantacji organów. – Pobór narządów od pacjenta, u którego stwierdzono śmierć mózgu, ratuje wiele żyć – mówi profesor.

„Akcja Serce”. Prognozy i modele to nie wszystko

W czerwcu tego roku kpt. Nawojczyk pilotował setny lot wykonany przez załogi Gdyńskiej Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej w ramach „Akcji Serce”. Transportował płuca dla pacjentki z gdańskiego UCK. Kobieta żyje.

Reklama
Reklama

Wszystkie akcje z udziałem pilota zakończyły się sukcesem. Nie zawsze było to jednak proste.  – Kilka lat temu, w grudniu, mieliśmy pacjenta-dawcę w Trójmieście, a biorca znajdował się w Zabrzu. Lot został podzielony na dwie załogi: jedna transportowała zespół pobierający organy do Trójmiasta, a druga, w której byłem, wykonywała lot z sercem do Katowic. Rano pogoda była pewna, wszystko zaplanowane, ale akcja, która miała skończyć się ok. godziny 15, przeciągnęła się prawie do północy. Gdy zespół z sercem zbliżał się do Katowic, warunki pogodowe na południu kraju pogorszyły się – opowiada pilot. Śnieżyce utrudniały lądowanie w Katowicach i Krakowie. Trzeba było na bieżąco wyznaczać alternatywne lotniska i koordynować przyjazd karetki, żeby serce nie straciło przydatności. W końcu mimo intensywnych opadów śniegu i spadków widzialności udało się wylądować w Katowicach, co nie było oczywiste ani przed startem, ani w trakcie lotu. Karetka dotarła na czas, serce zostało przewiezione do szpitala i wszczepione.

– Z pogodą nie ma żartów. Prognozy prognozami, a życie życiem. Pewnych rzeczy model matematyczny nie uwzględnia – mówi pilot. Zastanawia się też, co by się stało, gdyby nie zdążył z sercem na czas. – Podejrzewam, że może bym się wycofał albo nie byłbym już tak chętny do tego typu akcji – wskazuje. I po chwili dodaje: – W szkole mówili nam o takim lotniczym worku ze szczęściem. W moim worku, jak widać, jeszcze ono jest. Mam nadzieję, że starczy go do końca służby.

Ochrona zdrowia
Zdrowie żołnierza fundamentem bezpieczeństwa państwa
Ochrona zdrowia
Złoty biznes na pilotażu w psychiatrii. Śledztwo „Rzeczpospolitej” o nadużyciach w CZP
Materiał Promocyjny
Wielka diagnoza polskiego POZ. Badanie Centrum Medycznego CMP wskazuje luki między świadomością a potrzebami pacjentów
Ochrona zdrowia
Oddolna prywatyzacja i zamykanie szpitali to realny scenariusz na kolejne lata
Ochrona zdrowia
Miliardy złotych luki w budżecie NFZ. Demografia wykończy system?
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama