Pat Metheny Trio zagrało cztery koncerty w Polsce, a trasa koncertowa „99 > 00" obejmie jeszcze południową Europę. W Hiszpanii zaplanowano aż sześć koncertów. Nazwa trasy pochodzi od tytułu płyty, którą Metheny nagrał w 2000 r. z kontrabasistą Larrym Grenadierem i perkusistą Bille Stewartem. Później ukazał się także podwójny album koncertowy „Trio > Live". Po jedenastu latach muzycy spotkali się ponownie prezentując nowy repertuar i powracając do kilku starych tematów.
Koncert rozpoczął duet Pata z Larrym Grenadierem. Niedawno gitarzysta odbył z nim trasę koncertową po USA, czego efektem było perfekcyjne zgranie i porozumienie pomiędzy muzykami. Szybkie tempo w temacie „Unrequited" Brada Mehldaua pozwoliło rozgrzać się obu muzykom. Publiczność brawami powitała chwytliwą melodię tytułowej kompozycji z jego debiutanckiego albumu „Bright Size Life" z 1975 r. Dziesięć lat później gitarzysta przyjechał do nas z Pat Metheny Group i właśnie w Sali Kongresowej dał swój pierwszy polski koncert. Wspomniał ten moment witając się ze swoimi fanami, którzy zajęli niemal wszystkie miejsca na sali. - To niewiarygodne, że mogę przyjeżdżać do Polski tak często. Za każdym razem jest to wspaniałe przeżycie, dzięki wam. To szczęście, że możemy być znowu razem – powiedział.
Kiedy za perkusją zasiadł Bill Stewart muzyka nabrała pełnego brzmienia. Bluesowy „Soul Cowboy" trio wykonało w stylu nawiązującym do tradycji legendarnego Wesa Montgomerego. Ale od tamtego czasu Metheny podniósł poziom wirtuozerii gitarowej improwizacji na niebotyczną wysokość. Dziś nie ma drugiego gitarzysty, który by mu dorównał. Słuchacze uwielbiają go jednak za ujmującą melodyjność, jaką ma każdy akord jego gitary. Tę pokazał najlepiej w przebojowym temacie „James" nagrodzonym burzą braw. W tytułowej kompozycji z albumu „Question and Answer" sprzed ponad dwudziestu lat zmienił gitarę z elektro-akustycznej na elektryczną sprzężoną z Synklavierem, urządzeniem pozwalającym mu na nieograniczone modyfikacje brzmienia. Emocje narastały z każdą minutą, a ekscytująca solówka z efektowną kulminacją znalazła łagodny finał. Jak zawsze Metheny niczym wprawny reżyser sterował emocjami słuchaczy.
Solowy popis na 42-strunowej gitarze pikasso stał się nieodłącznym elementem jego występów. Tym razem łatwo można było zauważyć, jakie dźwięki wydobywa z poszczególnych zestawów strun. Na najdłuższym gryfie gra podstawę basową dotykając tylko strun, boczne struny wydają dźwięki jak harfa, a w klasycznym stylu gra na strunach rozpiętych na krótszym gryfie. W efekcie brzmi jak kilkuosobowy zespół.
Niespodziankę Pat Metheny przygotował na koniec koncertu. Zmienił gitarę, a w tym czasie odsłonięte zostały instrumenty stojące w głębi sceny. To był orkiestron w nowej, nieco mniejszej wersji. Gitarzysta sterował mechanicznymi konstrukcjami grając na gitarze. Akompaniowały mu różne zestawy perkusyjne, ale największym zaskoczeniem był bandoneon ustawiony na szczycie, by każdy mógł widzieć, jak poruszane są klawisze. Każdy ruch mechanizmu sygnalizowany był zaświeceniem lampki na ruchomym elemencie. - Lubię zaskakiwać. To zupełnie nowe instrumenty skonstruowane na tę trasę. Ze starego orkiestronu zabrałem tylko najmniejszego, perkusyjnego robota – powiedział mi po koncercie.