Andrzej Piaseczny - rozmowa

Rozmowa. Andrzej Piaseczny o nagranej w Ameryce nowej płycie „To co dobre”, o Sewerynie Krajewskim i lekturach

Publikacja: 14.01.2012 07:45

Andrzej Piaseczny wyda 23 stycznia nowy album

Andrzej Piaseczny wyda 23 stycznia nowy album

Foto: sony music

Pana nowy album „To co dobre" przygotował Henry Hirsch, producent Lenny'ego Kravitza, Micka Jaggera i Madonny, w kościele pod Nowym Jorkiem.

Andrzej Piaseczny: Kiedy po raz pierwszy z moją menedżerką podjechaliśmy samochodem przed ten budynek, przeżywałem chyba największą w życiu tremę. Do momentu, kiedy zauważyłem, że Henry Hirsch jest taki jak my wszyscy. Kiedy mieliśmy nagrywać – zaczynaliśmy od parzenia herbaty. Naturalny porządek rzeczy okazał się najlepszym dialogiem.

Amerykanie są konkretni, a my niepotrzebnie dodajemy do wszystkiego filozofię?

To była wymiana usług, ale nie bez wymiany myśli. Filozofia się przydaje, a normalność na pewno ułatwia współpracę.

A co Hirsch mówił o Jaggerze?

Dykteryjki. Ale pouczające. Hirsch i Kravitz pojechali do nowojorskiego apartamentu Jaggera zarejestrować „God Gave me Everything". W śpiewie Jaggera, który nagrywał w drugim pokoju, coś pobrzękiwało. Zaczęli drugi raz i znowu to samo. W końcu Hirsch poszedł sprawdzić, co się dzieje. Mick tańczył! Nie mógł ustać przed mikrofonem, a od jego podskoków pobrzękiwał statyw. Henry zwrócił uwagę, że trzeba coś z tym zrobić. Kravitz odpowiedział: „Czyś ty zwariował, przecież to jest Mick Jagger!".

Tam też są hierarchie!

A może to jest historia o artystycznej przemianie, o tym, żeby nie płoszyć artysty? Henry opowiadał też, jak nagrywał Tinę Turner. Rozmowa była niezwykle wytworna. Starsza pani stała się Tiną, jaką znamy, dopiero kiedy zaczęła śpiewać. Chyba my, muzycy – podczas sesji i na scenie – stajemy się kimś innym. A gdy gasną światła i guzik konsolety zostaje wyłączony – wracamy do normalności.

Jak doszło do pana nagrań?

Anita Lipnicka namówiła mnie, żebym spróbował współpracy z Cameronem Jenkinsem. Na mój krakowski koncert przyleciało dwóch producentów. Po koncercie, jak to w Krakowie, skończyliśmy w knajpie. Bariery zostały przełamane. Polecono mi wtedy trzy studia, m.in. Petera Gabriela i właśnie Henry'ego Hirscha. Nie miałem pojęcia, kim jest. Zdecydowałem się na niego, bo leciałem na wakacje do Ameryki. Menedżerka powiedziała mi, kogo wybraliśmy. Mieliśmy nagrać tylko przy piosenki. Dopiero potem Hirsch zdecydował się na wyprodukowanie całego albumu. Pomyślałem: raz kozie śmierć. Brzmienie płyty jest surowe. Aż zadałem sobie pytanie, czy trzeba było jechać do Ameryki, żeby nagrać garażową płytę?

Pana piosenki mają pozytywne przesłanie. Skąd się to bierze?

A stąd, że jestem taki jak większość Polaków i lubię narzekać, a chcę, żeby było inaczej. Oczywiście, sukcesy, jakie odniosłem, sprawiają, że łatwiej mi się uśmiechać, bo nie mam kłopotu z płaceniem czynszu. Ale my potrafimy robić problem, nawet jak jest dobrze. Dlatego dla większego komfortu pracuję z dużym wyprzedzeniem. Płytę „To co dobre" skończyłem rok temu.

Nie chciał pan przeszkadzać Sewerynowi Krajewskiemu, który wydał wtedy bestsellerowe „Jak tam jest?", a wcześniej skomponował dla pana „Spis rzeczy ulubionych"? Podzieliliście między siebie polski rynek?

Współpraca z Sewerynem daje poczucie komfortu. Ale nikt nie zagwarantuje, że to, co zrobimy, zawsze będzie popularne. Nie jesteśmy w stałym kontakcie. Kiedy zadzwoniłem na święta, była to pierwsza rozmowa od pół roku.

Pan Seweryn lubi spokój.

Ale i ja też potrzebowałem sanatorium.

A czuł się porzucony?

Nie sądzę. Jemu przez głowę przechodzi codziennie mnóstwo muzyki.

Ale pan bardzo się rozwinął jako autor.

Nie wiedziałem. Myślałem, że to co najlepsze, napisałem na płytę Seweryna.

Do tej pory pisał pan emocjonalnie, impresyjnie, a teraz emocje przełożyły się na mięsisty, niebanalny język.

Nie wiem, co powiedzieć.

Niech pan powie, co pan teraz czyta? Proszę dać przykład młodzieży.

Tak, już widzę, jak biegnie do biblioteki... Ostatnio przeczytałem „Idiotę" Dostojewskiego i „Martwe dusze" Gogola. Od dawna, po kawałku, czytam „Dzienniki" Anny Kowalskiej. Mam niesamowite poczucie, że pomimo różnych generacji dotyczą nas te same emocje: są przez kolejne pokolenia przepisywane jak przez kalkę. Zmieniają się rekwizyty, ale czas nie gra roli. Człowiek się nie zmienia.

Rozumiem, że pan też chce pisać uniwersalnie?

Zawsze chciałem być...

.... klasykiem!

Coś w tym jest. W Kielcach, na deptaku, stoi ławeczka z postacią Jana Karskiego.

Żartuję sobie zawsze, że po drugiej stronie jest jeszcze wolne miejsce. Pracuję na nie. Oczywiście to żart! A już serio: przeczytałem też „Millennium" Stiega Larssona i „Koniec świata w Breslau" Marka Krajewskiego. „Martwe dusze" – dopiero teraz. I muszę coś wyznać: kiedy chodziłem do szkoły podstawowej, na apelach wymieniano mnie jako tego, który nic nie czyta. Dzisiaj nadrabiam zaległości. Doszło do tego, że podróżując na koncerty, wolę od muzyki audiobooki. Pszoniak i Gosztyła to mistrzowie świata interpretacji!

Znowu będzie pan miał płytowy nr 1 roku?

Chciałbym: to naturalne. Proszę mnie jednak, na wszelki wypadek, nie trzymać za słowo. Nie powinienem się ścigać z nikim, nawet z samym sobą. To, co jest, jest dobre.

—rozmawiał Jacek Cieślak

Recenzja

„To co dobre" jest pierwszą tak mocno gitarową płytą Piaska od opuszczenia Mafii. Zaśpiewał nawet bluesa – „Ten sam list". Mniej jest wycieczek w stronę soulu. „To co dobre, to co lepsze" i „Most na dnie serca" są przebojowe, rytmiczne, z nutką melancholii. Z tych powodów wybija się „O wiolonczelach"  Seweryna Krajewskiego. Nie zabrakło pięknych ballad z fortepianem i partiami smyczkowymi („Okruchy z jesieni", „Z dwojga ciał"). „Miłość nie chce czekać" przypomina „Niepokonanych" Perfectu i songi Kravitza. Teraz Piasek powinien pracować nad siłą głosu.     —Jacek Cieślak

Pana nowy album „To co dobre" przygotował Henry Hirsch, producent Lenny'ego Kravitza, Micka Jaggera i Madonny, w kościele pod Nowym Jorkiem.

Andrzej Piaseczny: Kiedy po raz pierwszy z moją menedżerką podjechaliśmy samochodem przed ten budynek, przeżywałem chyba największą w życiu tremę. Do momentu, kiedy zauważyłem, że Henry Hirsch jest taki jak my wszyscy. Kiedy mieliśmy nagrywać – zaczynaliśmy od parzenia herbaty. Naturalny porządek rzeczy okazał się najlepszym dialogiem.

Pozostało 92% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla