Słucha więc swojego Leosia, nawet gdy robi jej awantury. Tłumaczy mu, że czasem szkoda czasu na spanie. Dlatego usypia naprawdę późno. I wstaje o świcie, co akurat przychodzi z wiekiem, bo kiedyś wołami nie można było zwlec jej z łóżka. Gdy miała „naście" lat, mama wylewała jej o poranku garnek wody na głowę, kiedy miała wstać do szkoły, bo nic innego nie działało.
Torturuje swoje ciało. Ale z czułością. Nie biega w maratonie, ale gra świetnie w tenisa. W domu ma trampolinę. Skacze na niej codziennie, bo to jest dobre na stawy, na krążenie. Ma też swoje ćwiczenia oddechowe. Śpiewa, gra na gitarze i – jak mówi – lata wszędzie na piechotę. – Pewnie gdybym miała kilka lat, psycholog szkolny zdiagnozowałby u mnie ADHD i kazał rodzicom dawać mi krople na uspokojenie – żartuje.
Ładne rzeczy
Przekonuje, że kipiąca w niej energia bierze się ze stanu umysłu. Od lat jest wierna zasadzie, którą przez przypadek kiedyś usłyszała: What you pay attention to, grows. – Czyli to, na czym skupiam swoją uwagę, rośnie. Kiedy zwracam uwagę na ładne rzeczy, one stają się jeszcze ładniejsze. A gdy powtarzam sobie, że jest mi dobrze, to... jest mi jeszcze lepiej – tłumaczy.
Jak do tego doszła? Metodą na czas. Człowiek całe życie pracuje nad sobą. Ona też święta nie jest, czasem dopadają ją katastroficzne myśli. Gdy córka leci samolotem czy długo nie dzwoni. I kiedyś właśnie przeczytała, że jeśli ktoś ma taką obsesję, to powinien za każdym razem, kiedy pojawia się zła myśl, powiedzieć kategoryczne: stop it! Pierwszego dnia powtórzy to trzy tysiące razy, za dwa tygodnie – 200 razy. I będzie powtarzał te słowa tak długo, aż uwierzy, że ma władzę nad swoim mózgiem. To jest właśnie autosugestia. Ten patent sprzedałaby ludziom, którzy mówią: tak mi źle, mam depresję. Zresztą Konwicki kiedyś dobrze powiedział: ja nie miewam depresji, bo to jest strasznie nudne.
Nie wypada
– Nie ma nic piękniejszego, jak odkrywanie w sobie fajnych rzeczy. Tak, myślę, że właśnie do tego dojrzewam. Najgorszą rzeczą jest pozwolić na to, by ktoś włożył nas w pancerz stereotypów – mówi. I wspomina, że kiedyś była bardzo wrażliwa na ludzkie oceny. Z wiekiem wyrobiła w sobie dystans. Kiedyś wstydziła się komplementów. Myślała, że nie zasługuje na nie. Chciała za wszystko przepraszać, truchlała. Tak jak wtedy, gdy ukazywały się recenzje w Ameryce, a prestiżowy „DownBeat Magazine" porównał ją do Elli Fitzgerald. – Do genialnej Elli Fitzgerald! Zupełnie nie potrafiłam się w tamtej sytuacji odnaleźć – wspomina.
Pewność siebie przyszła w jej przypadku z czasem i olbrzymi udział w jej budowaniu miał Jurek Kosiński. Powtarzał jej, że jest geniuszem, tycjanową pięknością. Powtarzał to i powtarzał, aż ją odmienił. Rozebrał z kolejnych warstw wątpliwości i kompleksów do naga.