Kto uniknął śmierci, nie dba o sławę

Bernard Ładysz mógł, ale nie chciał zrobić światowej kariery. O jego 90. urodzinach przypomina dwupłytowy album

Publikacja: 10.08.2012 21:40

Jako Did Lirnik w filmie „Ogniem i mieczem” Hoffmana, 1999

Jako Did Lirnik w filmie „Ogniem i mieczem” Hoffmana, 1999

Foto: EAST NEWS

Dziesięć wydobytych z archiwów fragmentów scenicznych kreacji oraz kilka pieśni i piosenek, a na drugiej płycie film „Siedząc na ganku" sprzed ośmiu lat, w którym Bernard Ładysz wspomina dawne czasy - to niewiele. Album firmowany przez Polcanart potwierdza starą prawdę, że życie śpiewaka składa się z krótkiego czasu blasku i długiego okresu zapomnienia.

On sam inaczej ocenia przeszłość. - Jestem z rocznika 1922, chyba najgorszego z możliwych - mówił w rozmowie z „Rz". - Niemal wszystko, co zaczynaliśmy w życiu, bywało brutalnie przerywane. Człowiek musiał się nieustannie dostosowywać albo wręcz zaczynać od nowa.

Gdy wybuchła wojna, miał  17 lat. Działał w wileńskiej partyzantce AK, schwytany przez Rosjan trafił do 361. pułku zapasowego Armii Czerwonej w Kałudze. W rzeczywistości był to obóz dla Polaków, którzy odmówili złożenia radzieckiej przysięgi wojskowej. Pracowali przy wyrębie lasu. Do Polski wrócił w 1946 r., rodzice opuścili Wilno wcześniej, ale ojciec zmarł, gdy tylko wysiedli z pociągu. Ich skromny dobytek został rozkradziony, kiedy matka zaczęła załatwiać formalności związane z pochówkiem.

Początkowo chwytał się różnych zajęć. Jak wielu rówieśników nie miał szans, by dokończyć edukację, jego studia wokalne też trwały krótko i odbywały się po godzinach pracy. Miał natomiast nieprawdopodobny talent.

Świat stanął przed nim otworem, gdy w 1956 r. w brawurowym stylu wygrał konkurs wokalny w Vercelli. Włosi się zachwycili, bo tak fenomenalny bas pojawia się raz na kilkadziesiąt lat. Ładysz niemal natychmiast otrzymał propozycję angażu z mediolańskiej La Scali. - Dyrektor teatru powiedział mi, że na początek wystąpię z jego zespołem na tournée w RFN i zaśpiewam kilka premier w Palermo, a potem La Scala na mnie czeka - opowiada w filmie „Siedząc na ganku". - Zrealizowałem pierwszą część tego planu i wróciłem do domu. A później zaproszenie z Mediolanu do mnie nie dotarło. Zaginęło w biurkach urzędników decydujących o wyjazdach na Zachód.

Z podobnymi kłopotami zmagało się wówczas wielu artystów. Jemu po pewnym czasie udało się ponownie wyjechać. W 1959 roku został zaproszony przez EMI, by w nagraniu opery „Łucja z Lammermooru" został partnerem największej gwiazdy -  Marii Callas. Ten sam koncern wydał mu wkrótce potem solową płytę. Ale to, co wciąż wydawało się efektownym początkiem, okazało się punktem kulminacyjnym. Ładysz nie miał jeszcze wówczas 40 lat, co dla basa jest wiekiem młodzieńczym, ale nie wykorzystał danej mu przez los szansy. W filmie „Siedząc na ganku", tak to skomentował: - Dla matki wracałem, dla matki nie zostałem.

Ta kobieta, kierująca się w życiu prostolinijnym systemem wartości, nie wyobrażała sobie życia poza Polską. Syn zaś liczył się z jej zdaniem, była najważniejszym i najsurowszym krytykiem jego artystycznych poczynań. Musiało na przykład upłynąć sporo lat i dojść do drugiej warszawskiej premiery „Borysa Godunowa", by mógł usłyszeć od matki o swej popisowej roli: - Dotąd byłeś Borysikiem, teraz jesteś Borysem.

- Pojechałem kiedyś dyskretnie z jedną panią na wczasy - opowiadał w rozmowie z „Rz". -  Pech chciał, że w tej miejscowości sfilmowała nas telewizja, a mama to zobaczyła na ekranie. Pech drugi spowodował, że zostałem wezwany na nagłe zastępstwo do teatru. Mama oczywiście była na widowni. Wieczorem pytam, jak się podobało, a ona milczy i daje bardzo skromną kolację. To była najtrafniejsza ocena faktu, że chciałem oszukać widzów, bez przygotowania wchodząc na scenę.

Sprawiał wrażenie artysty niefrasobliwego, sukcesy przychodziły zbyt łatwo, a on nie dbał o nie. Ale dla niego najważniejsze było to, że mógł cieszyć się życiem. Dla kogoś, kto próbował ucieczki z sowieckiego obozu, został złapany i cudem uniknął kary śmierci, ono miało wartość najwyższą. Wszystko inne było mniej ważne.

-  Z naszego pokolenia jeden Beniek miał okazję zrobić prawdziwie światową karierę - mówił "Rz" Bogdan Paprocki. - Ale my wszyscy kierowaliśmy się wtedy innymi wartościami. Cieszyliśmy się, że przeżyliśmy wojnę i możemy wyjść na scenę w dobrym towarzystwie.

Sam Paprocki, który zasługiwał na to, by w świecie zyskać miano najlepszego tenora II połowy XX wieku, po występach dla Polonii w USA otrzymał propozycję angażu do New York City Opera, ale musiałby zrezygnować z powrotu do Polski. Odpowiedział: - Boso i o suchym chlebie, ale wolę zostać w domu.

Tylko nieliczni podejmowali taką decyzję. Dyrygent Stanisław Skrowaczewski, który w 1960 r. został szefem orkiestry w Minneapolis, co na ćwierć wieku zamknęło mu wstęp do sal koncertowych w Polsce, lub zapomniany dziś pianista Andrzej Czajkowski, któremu po sukcesie na Konkursie Królowej Elżbiety w Brukseli chciał pomóc w karierze Artur Rubinstein.

Wśród śpiewaków pierwsza uczyniła to Teresa Żylis-Gara. Z kraju wyjechała w 1960 r., dziesięć lat później była światową gwiazdą. - Patrząc wstecz na moje artystyczne życie, nie zmieniłabym ani kropeczki - powiedziała po latach, ale przyznaje, że zapłaciła wysoką cenę: rozłąką z najbliższymi, rozpadem małżeństwa i faktem, że nie uczestniczyła w wychowywaniu jedynego syna.

W filmie wydanym obecnie na DVD Bernard Ładysz mówi: - Nie miałem menedżera, który by mi pomógł, więc niczego się nie dorobiłem. Zdrowie uciekło, a włosy posiwiały.

Chwilę potem jednak dodaje: - Ale nie żałuję niczego, jedynie młodych lat.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"