Dwa miliardy w jedną dekadę

25 mln dolarów za cztery występy The Rolling Stones – to nowy rekord, który zespół pobije jesienią, w Nowym Jorku i Londynie

Aktualizacja: 23.09.2012 10:16 Publikacja: 21.09.2012 23:54

Za koncerty, których miało nie być, trzeba zawsze zapłacić najwięcej – tylko takim paradoksem najłatwiej wytłumaczyć niebotyczne honoraria dla zaledwie czterech muzyków.

Przez długie miesiące byliśmy przecież świadkami znanego już od lat thrillera: jak zwykle miało dojść do rozpadu zespołu wywołanego konfliktem Jagger–Richards. Boski sir Mick zarzekał się, że już nigdy nie zagra z brzydalem Keithem. Gitarzysta obraził kolegę krytycznymi uwagami dotyczącymi jego męskości, egoizmu i przegranego pojedynku na pięści z Charliem Wattsem zawartymi w autobiografii „Life".

Jagger wściekł się, zerwał kontakty z kolegami i stworzył złożoną z gwiazd grupę SuperHeavy. Skończyło się jak zawsze: kariera poza Stonesami nie powiodła się, a skłóceni muzycy zawarli zgodę w obliczu możliwości wspólnego występu. Za jedyne 6,5 mln dolarów za wieczór!

Trudne początki

Kwota to gigantyczna, biorąc pod uwagę, że gdy Stonesi zaczynali w 1962 roku, wegetowali razem w nieogrzewanym mieszkaniu, żywiąc się piwem i papierosowym dymem.

Portfele Stonesów podreperowali The Beatles, przebijając się na szczyty list przebojów i torując drogę rock and rollowi. Zespół Lennona i McCartneya już w 1960 r. na saksach w Hamburgu wytargował równowartość 3 funtów dla każdego muzyka, jednak za mordercze, trwające od wieczora niemal do rana występy.

Do honorarium dodano wówczas darmowe mieszkanie w prestiżowej lokalizacji – obok toalety! Dla porównania, ci sami Beatlesi inkasowali pod koniec swojej działalności koncertowej w połowie lat 60. 50 tysięcy dolarów za mniej niż godzinę koncertu na jednym z amerykańskich stadionów. Szybko jednak podbili stawkę do 90 tysięcy, by za słynny koncert na Shea Studium w 1965 r. wziąć 301 tysięcy dolarów. Wtedy też padł rekord frekwencji – 56 tysięcy fanów na widowni.

Nowe oświetlenie

Nic dziwnego, że Anglicy potrafili z jednego tournée przywieźć ponad 2 mln dolarów. Obliczano, że w najlepszych czasach zarabiali 5 tysięcy za minutę. A nie trzeba było wtedy inwestować w scenografię i oprawę. Jedyną niedogodnością dla Beatlesów była niemożność usłyszenia własnego głosu, zagłuszanego przez rozhisteryzowane fanki.

The Rolling Stones długo wspinali się na koncertowy top. W 1963 r. każdy muzyk zarabiał tygodniowo 18 funtów. Gdy wyprawili się do Ameryki w 1965 r. i w trakcie trasy zagrali dla ćwierć miliona fanów, mieli obiecane 50 tysięcy dolarów brutto, jednak menedżerowie nie przelali ich na konto.

Podniebni giganci

W uporządkowaniu finansów zaczął pomagać im książę Rupert Loewenstein. Dzięki niemu tournée Stonesów w 1969 r. było przełomowe. Sprzedawali bilety w cenie od 5 do 8 dolarów. Użyli nowego systemu wzmacniaczy i zainwestowali w oświetlenie. Wprowadzili tak zwany support, czyli artystów rozgrzewających publiczność. W tej roli wystąpili m.in. Ike and Tina Turner. Przedłużyli główny show do 75 minut. Zespół zagrał dla 350 tysięcy fanów i zarobił prawie 2 mln dolarów.

A jednak na początku lat 70. Jagger z Richardsem nie utrzymali pozycji na koncertowym topie. Przeszkodzili im w tym Led Zeppelin. Ich lider Jimmy Page jeszcze w The Yardbirds inkasował za wieczór 2500 dolarów.

Gdy utworzył The New Yardbirds z muzykami przyszłego Led Zeppelin, godził się na 1500 dolarów, a czasami nawet zadowolił się 200 dolarami. Chodziło o to, żeby grać dużo, spodobać się fanom i nie płacić za przestoje, bo przecież transport i hotele kosztowały. Ta strategia przyniosła sukces. Wkrótce Led Zeppelin dostawali do 15 tysięcy dolarów za show, a siódma wizyta w Ameryce w 1971 r., złożona z 20 koncertów, przyniosła milion dolarów.

W czasach największej prosperity Zeppelini sprzedawali się trzy razy lepiej niż Stonesi. Stać ich było nawet na prywatny samolot – z barkiem słynącym z najlepszych whisky  i nie tylko – ochrzczony The Starship.

Trzy sceny

To właśnie grupa Page'a, a nie The Rolling Stones, wyrównała w 1973 r. rekord The Beatles z Shea Stadium. Za show w Tampie dla 56 tysięcy zainkasowała jednak więcej –  309 tysięcy dolarów. Muzycy dawali z siebie wszystko – grali po trzy godziny. Kolejny raz podbili finansową poprzeczkę w 1978 roku, otrzymując za występ dla 77 tysięcy fanów w Michigan 800 tysięcy dolarów.

Stonesi starali się konkurować, przygotowując efektowne widowisko. Jako jedni z pierwszych postawili na efektowną, barwną oprawę.

Dziś konstruuje się trzy sceny, co pozwala swobodnie grać każdego wieczoru w innym mieście, bez tracenia czasu na rozłożenie i spakowanie produkcji, do której transportu potrzebne jest kilkadziesiąt tirów.

Jagger i spółka nie dysponowali jeszcze w połowie lat 70. potrzebnymi do tego funduszami. Jednak do postawienia ich ówczesnej estrady potrzebnych było 14 ludzi. Miała 16 ton oświetlenia i zaprojektowano ją w kształcie kwiatu lotosu. Płatki były podnoszone i opuszczane hydraulicznie. Mick Jagger pojawiał się w snopie światła, siedząc na penisie.

Grupa dzięki takiej produkcji zarobiła w Ameryce w 1975 r. aż 10 mln dolarów brutto. Później wiele zespołów rozwijało doświadczenia Stonesów – eksponując na estradzie gigantyczne, dmuchane lalki z bohaterami piosenek (AC/DC) lub też maskotkami zespołu (Iron Maiden).

Gadżety plus muzyka

Lata 80. przyniosły w zespole wiele konfliktów, ale gdy powrócił w 1989 r., zaprezentował się światu na tle imponującej miejskiej dżungli. Przedefiniował też rolę koncertów w show-biznesie.

Muzyka przestała być najważniejsza, stała się pretekstem do sprzedaży gadżetów – koszulek, bluz, znaczków, licencji na transmisje, a także koncesji na handel piwem i fast foodem. Muzycy oddali też swój prywatny czas, biorąc dodatkowe pieniądze za ściśnięcie dłoni posiadaczom biletów VIP.

Dzięki takim nowym rozwiązaniom jako pierwsi zarobili na tournée ponad 100 mln dolarów. A dokładniej: 125 mln dolarów.

Dziś gwiazdy współzawodniczą o to, kto pierwszy osiągnie zysk w wysokości miliarda. Najbliżej tego są U2, którzy podczas ostatniej trasy „360" zanotowali wpływy 736 mln dolarów za 110 koncertów, które zobaczyło 7,2 mln fanów. Bono i koledzy dzięki scenie stawianej na środku stadionów wykorzystali bowiem jako pierwsi wszystkie trybuny obiektów sportowych. Zazwyczaj jedna z nich jest niewykorzystana. Dało to średnio 6,7 mln dolarów wpływów za wieczór.

Jednak źródła zbliżone do zespołu twierdziły, że koszty widowiska były niezwykle wysokie. Dlatego niektórzy są skłonni uważać za najbardziej dochodowe tournee stonesowskie „A Bigger Bang".

Rekordziści dekady

Nie ma żadnych wątpliwości, że w pierwszej dziesiątce najbardziej dochodowych tras koncertowych ostatniej dekady aż cztery zorganizowali The Rolling Stones.

Po uwzględnieniu inflacji łączna wartość wpływów szacowana jest na 2 mld dolarów. Niedługo pobiją i ten rekord.  Pewnie nie ostatni!

Za koncerty, których miało nie być, trzeba zawsze zapłacić najwięcej – tylko takim paradoksem najłatwiej wytłumaczyć niebotyczne honoraria dla zaledwie czterech muzyków.

Przez długie miesiące byliśmy przecież świadkami znanego już od lat thrillera: jak zwykle miało dojść do rozpadu zespołu wywołanego konfliktem Jagger–Richards. Boski sir Mick zarzekał się, że już nigdy nie zagra z brzydalem Keithem. Gitarzysta obraził kolegę krytycznymi uwagami dotyczącymi jego męskości, egoizmu i przegranego pojedynku na pięści z Charliem Wattsem zawartymi w autobiografii „Life".

Pozostało 92% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla