Są - jak pan powiedział - aktorzy skuteczni i nieskuteczni.
To dla mnie ważne kryterium. Nie ma aktorów intelektualnych, emocjonalnych albo formalnych. Często byłem pakowany w takie szufladki. Zdarzają się też opinie i one mnie szalenie cieszą, że jestem człowiekiem, który zajmuje się aktorstwem. Każdy chce się odnieść do świata, w którym żyje, rozsupłać jego zagadki, nazwać po imieniu niepokoje. Aktorstwo jest terenem, na którym w szczególny sposób to się rozgrywa. Wyniosłem z domu przekonanie, że życie jest największą wartością i nie można go marnować, bo toczy się tu i teraz. Teatr jest paradoksem, niezwykle ekscytującym, w którym owo tu i teraz rozgrywa się pomiędzy fikcją i rzeczywistością. Zrozumiałem to po latach i zrozumiałem też słuszność mojego wyboru.
Kiedy człowiek tak wierzy w to, co robi, nie dziwię się, że jego dzieci zostają też aktorami.
Pewnie coś w tym jest. Nasz dom był zawsze wypełniony teatrem. Wnosiło się tu pewne zachowania, ale także marzenia. Sądziłem też, że zwłaszcza z małymi dziećmi nie należy dzielić się troskami. One i tak same na nie spadną. Dzieci rejestrowały szczęśliwe aspekty mojego zajęcia i czasami mam poczucie pewnego rodzaju kłamstwa, które im zafundowałem. Co z tego, że wiedzą, że tylko porażka kształtuje charakter, a brawa, owacje, kwiaty usypiają?. Są szczęśliwe, że wybrały ten zawód, ale jednocześnie wiem, jak bardzo cierpią.