Rz: Mógł pan być sportowcem albo malarzem. A jednak został pan aktorem i reżyserem. Czy zdarzył się w pana życiu moment, w którym żałował pan tej decyzji?
Robert Redford:
Chyba tylko na początku. Miałem 18 lat, gdy znalazłem się w Europie i studiowałem na Akademii Sztuk Pięknych. To była moja wielka pasja. Aktorstwo przyszło nieoczekiwanie, razem z jakąś przypadkową propozycją. Potem długo się wahałem, czemu poświęcić życie. Postawiłem na aktorstwo, ale żałowałem. Dopiero po jakimś czasie pomyślałem, że jestem na właściwej drodze. Wtedy żal zmienił się w wiarę, że mój zawód to błogosławieństwo. A poczucie straty? Pojawia się co jakiś czas, ale związane jest głównie z miejscami. Wielokrotnie się przeprowadzałem, za każdym razem czując niepewność i dyskomfort. Ale potem zaczynałem lubić nowe otoczenie. Z biegiem lat zrozumiałem, że tak musi być. Niewielu ludzi spędza dzieciństwo, dojrzewa, a potem starzeje się w tym samym domu, w którym się urodziło.
Wielu aktorów z pańskiego pokolenia z nostalgią wspomina lata 70. Szczyt pana kariery przypadł na ten sam czas. „Butch Cassidy i Sundance Kid" to rok 1969, a potem były wielkie przeboje z „Żądłem" na czele. Hollywood kwitł. Tęskni pan za tamtym czasem?
Kino mainstreamowe było wtedy inne niż dzisiaj, znacznie bardziej różnorodne. Powstały filmy kosztowne i te skromniejsze, ale wciąż jeszcze kręcone profesjonalnie. Grałem w dużych produkcjach, jak „Żądło", „Tacy byliśmy" czy „Wielki Gatsby", ale potem uciekałem do takich obrazów jak „Kandydat", „Jeremiah Johnson", którego sam wyprodukowałem, czy „Zwyczajni ludzie", których wyreżyserowałem. I wszystkie te filmy mogły liczyć na swoją publiczność. Ludzie nie byli zalewani informacjami, nie mieli też do wyboru tylu opcji spędzania czasu. Nie istniał Internet, nikt nie mógł sprowadzić dowolnego tytułu jednym kliknięciem. Teraz wszystko się zmieniło. Hollywood jest innym miejscem. Mało kto tam mówi o sztuce, trwa walka o wpływy z kas. To fabryka nastawiona na dostarczanie produktów dla młodych ludzi. Najlepiej łatwych i przyjemnych. Z wielkich studiów wychodzą głównie superprodukcje, ekranizacje komiksów, filmy akcji z efektami specjalnymi. Nowe technologie też zmieniły oblicze kina. Mnie to wszystko niespecjalnie interesuje. Jeśli mam być szczery, to nie wiem, czy gdybym teraz był młodym człowiekiem, chciałbym wejść w ten biznes. A już bycie dzisiaj gwiazdą to koszmar.