Rozmowa pochodzi z archiwum Rzeczpospolitej z 2004 roku
Jest jednym z najwybitniejszych kompozytorów rockowych w Polsce. Zanim w 1975 r. założył Maanam, grał w undergroundowej formacji Vox Gentis, a następnie w zespole Marka Grechuty Anawa i Ossian. Był legendą polskiego ruchu hipisowskiego. Pracował w "Jazz Forum". Nagrał dwie solowe płyty "No 1" i "Fale Dunaju". Największą sławę zdobył w Maanam. Ostatnio wydał z nim album "Znaki szczególne".
Rz: "Oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba, oprócz drogi szerokiejÉ ". Pamięta pan swoje marzenia?
To był koniec ery gierkowskiej, upadał mit, według którego "Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej". Graliśmy z Johnem Porterem, a ja i Kora tułaliśmy się z dwójką dzieci. Mieszkaliśmy w domu przeznaczonym do rozbiórki, bo ceny znowu poszły w górę. Życie tak dawało ludziom w kość, że trochę jak desperado śpiewałem o błękitnym niebie, szerokiej drodze. W podtekście była tęsknota za wolnością. Dla mnie ważne było pytanie, jak zorganizować sobie życie podczas włóczęgi koncertowej, żeby nie popaść w barowe nałogi. A taki jest często los muzyka. Myślę, że dziś sytuacja wielu ludzi, nie tylko rockandrollowców, jest podobna do tej, o której mówię. Powraca nieśmiertelne pytanie: "być czy mieć?". Wiadomo, że warto posiadać sprawne, bezawaryjne, wygodne auto, żeby dojechać na koncert kilka setek kilometrów. Ważne jest też, by mieć własny kąt. Przecież przez tyle lat mieszkaliśmy w hotelach. Mieliśmy sukcesy na listach przebojów, ale zawsze powtarzałem muzykom, że chorobliwa chęć bycia numerem jeden to pułapka.
A co jest dziś pana celem?