Reklama

Amerykański gitarzysta wierzy w wartość bluesa i folku

John Mayer, pupil Erica Claptona, wydał nowy album. Są na nim duety z Katy Perry i Frankiem Oceanem, a także piosenka J.J. Cale’a.

Publikacja: 05.09.2013 00:56

John Mayer Paradise Valley CD, Columbia/Sony 2013

John Mayer Paradise Valley CD, Columbia/Sony 2013

Foto: Rzeczpospolita

To, że 32-letni amerykański gitarzysta, który debiutował w 2001 roku, na swej najnowszej płycie nagrał „Call Me Breeze” J.J. Cale’a, nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem.

Mayer wywodzi się z tej samej tradycji delikatnego, melancholijnego grania o bluesowo-folkowych korzeniach, której najgłośniejszym przedstawicielem jest Eric Clapton. Nieprzypadkowo wszyscy ci trzej gitarzyści spotykali się na organizowanym przez Claptona festiwalu Crossroads.

Gdy zaś patrzy się na repertuar „Paradise Valley” i daty premier kolejnych singli – zestawione z dniem niedawnej śmierci Cale’a, można tylko napisać o intuicji młodego muzyka żegnającego się ze starym mistrzem tuż przed jego odejściem. Poza wszystkim zaś „Call Me Breeze” pasuje do autobiograficznych piosenek Mayera, naznaczonych syndromem rozdarcia, niezdecydowania, ciągłych poszukiwań. To one prowadzą teraz muzyka po bezdrożach życia i Ameryki.

Mayer nie starał się nadać klasycznej kompozycji nowego wyrazu, zaśpiewał tak jak Cale, jednak zagrał ostrzej. Podobny wyraz ma spokojniejsza, balladowa piosenka „Who You Love”.

Z tekstu tego utworu przebija udręka niekończących się spotkań i rozstań z gwiazdą muzyki pop – Kate Perry, która również zaśpiewała o swoich uczuciach, biorąc udział gościnnie w nagraniu albumu. Oboje byli akurat w znakomitych nastrojach, o czym świadczy śmiech w finale piosenki. Ale jak jest teraz, Bóg jeden raczy wiedzieć. Ostatnie wieści nie były najlepsze.

Reklama
Reklama

Drugim gościem na płycie jest Frank Ocean – bezsprzecznie jedna z najciekawszych i najambitniejszych postaci współczesnego r’n’b. Wykonał tylko muzyczną miniaturkę, ale zauważalną i niezwykle charakterystyczną. Pełną smutku i tęsknoty.

Najważniejsze w piątym albumie Mayera jest to, że konsekwentnie trzyma się raz wybranej folkowo-bluesowej stylistyki. W pokoleniu dzisiejszych trzydziestolatków znalazła wielu wyznawców – m.in. Mumford Sons, jednak Mayer był pierwszy.

Chociaż miał on u boku takich gigantów jak Eric Clapton, nigdy nie zdecydował się na ostre granie. Nie poszedł też na kompromis z popową komercją. Idzie własną drogą. Melodyjne kompozycje „You’re No One ’Til Someone Lets You Down” czy „Badge And Gun” potwierdzają, że zarówno klasyczne granie, jak i egzystencjalne tematy ważne w bluesie i folku nie odchodzą w przeszłość wraz ze śmiercią J. J. Cale’a.

Kultura
Kultura 2025. Wietrzenie ministerialnych i dyrektorskich gabinetów
Kultura
Liberum veto w KPO: jedni nie mają nic, inni dostali 1,4 mln zł za 7 wniosków
Kultura
Pierwsza artystka z niepełnosprawnością intelektualną z Nagrodą Turnera
Kultura
Karnawał wielokulturowości, który zapoczątkował odwilż w Polsce i na świecie
Kultura
Nie żyje Frank Gehry. Legendarny architekt miał 96 lat
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama