Rozmowa z Jowitą Budnik

Jowita Budnik - aktorka, która stworzyła kreację w „Papuszy”, opowiada o poezji, pracy i urodzie Barbarze Hollender

Aktualizacja: 12.11.2013 18:14 Publikacja: 12.11.2013 17:55

Jowita Budnik jako Papusza

Jowita Budnik jako Papusza

Foto: Next Film

Jest jakiś wiersz Papuszy, który pani towarzyszył pani w czasie zdjęć do filmu Joanny i Krzysztofa Krauzów?

Recenzja "Papuszy"


Jowita Budnik:

Tyle ich było... Ale może najczęściej myślałam o takich strofach: „W lesie jak złoty krzak wyrosłam (...) Wiatry silne i małe cygańską dziewczynę wykołysały i pognały ją w świat, w daleką drogę... "

Zagranie kobiety niepokornej i bardzo nieszczęśliwej to dla aktorki ogromne wyzwanie. Tym bardziej, że wcieliła się pani w Papuszę od 29. do 63. roku życia.

O takiej roli, pozwalającej zmierzyć się z upływem czasu, niebywałą rozpiętością uczuć, obcym językiem, marzy każdy aktor. I może nigdy jej nie dostać. Miałam szczęście.

Nie przestraszyła się pani tego wyzwania?

Kiedy Krzysztof zaproponował mi rolę Papuszy, odmówiłam. Ja, pyza na polskich dróżkach miałabym zagrać Cygankę? Nie mam też temperamentu poetki. Jednak im bardziej się bałam, tym bardziej Joanna z Krzysztofem nalegali. Wreszcie uległam, bo bezgranicznie ufam im jako artystom. Zaczęłam się uczyć romskiego języka, uczestniczyłam w próbach charakteryzacji. Dopiero tuż przed zdjęciami wpadłam w panikę. Joanna wzięła mnie wtedy na spokojną rozmowę i kazała mi przestać histeryzować.

Co w tej bohaterce było dla pani najbardziej intrygujące?

Moja mama jest miłośniczką kultury cygańskiej, więc od dziecka byłam blisko tego świata. Znałam wiersze Papuszy i książki Ficowskiego. A Joanna z Krzysztofem stale mi powtarzali: „To była wrażliwa poetka, ale jednocześnie kobieta, która żyła w taborze, urywała kurom łeb, nosiła drewno, kradła i wróżyła. Zmagała się z ciężkim życiem, z biedą. " Ta jej dwoistość była niesamowita. Papusza miała w sobie kruchość i siłę, fantazję i umiejętność stąpania po ziemi. Funkcjonowała w społeczności romskiej, ale w duszy zawsze była samotna.

Na planie Zbigniew Waleryś, Antoni Pawlicki i pani byliście otoczeni autentycznymi Romami. To ułatwiało granie?

Bardzo. Bez Romów tego filmu by nie było. Oni zaakceptowali nas, otworzyli się i wnieśli na ekran całą barwę swojej społeczności.

 

Zawsze pani powtarza, że nie jest pani, lecz bywa aktorką. A przecież gra pani od dziecka.

Moje aktorstwo wzięło się z przypadku. Chodziłam do ogniska teatralnego Jana i Haliny Machulskich. Traktowałam to jak zabawę, jednak w takich miejscach ekipy często szukają dzieci do filmów. Zaczęłam być zapraszana na zdjęcia próbne. Miałam 11 lat i do „Białej wizytówki" Filipa Bajona okazałam się za stara. Ale Radosław Piwowarski obsadził mnie w „Kochankach mojej mamy". Potem była „Rzeka kłamstwa" Jana Łomnickiego i pierwszy serial telewizyjny „W labiryncie". Z perspektywy dzisiejszych telenowel, które mają po 1000 odcinków, naszych 120 wydaje się drobiazgiem. Jednak wtedy to był gigant. No i jakoś poszło. Polubiłam granie.

To dlaczego zdawała pani do Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych, a nie do szkoły teatralnej?

Bo widziałam już wtedy świetnych aktorów, którzy stale czekali na telefon, kontrakt. Nie chciałam, żeby moje życie było takim czekaniem, bałam się, że całą frajdę z grania zabije proza życia, że zacznę robić byle co, dla pieniędzy. Poza tym w latach 90., na ekran trafiały głównie długonogie laski. Pomyślałam: „Będę grać ich sąsiadki, kucharki". To już wolałam, żeby aktorstwo zostało we mnie jako super-wspomienienie.

Socjologia stosowana przydaje się pani w życiu?

Owszem. Specjalizowałam się w psychologii społecznej, uczyłam się o mechanizmach, które rządzą ludźmi i grupami. A przecież w pracy na co dzień muszę negocjować i mediować.

No właśnie, jest pani agentką aktorów. Skąd wziął się ten pomysł na życie?

Znów z przypadku.  Kiedyś trafiłam na chwilę jako asystentka do działu modelek. Okazało się, że z modelkami nic mnie nie łączyło, ale w agencji była też część aktorska. I tam świetnie się poczułam. Do dzisiaj lubię tę pracę.

A czytając scenariusz jako agentka nie myśli pani czasem: „To rola dla mnie".

To byłoby nieprofesjonalne, gdybym wysyłała na casting aktorki, a potem sam ustawiała się w kolejce. Zresztą nigdy dotąd nie starałam się o role. Gram u reżyserów, którzy sami  mnie zaproszą do współpracy.

Stała się pani niemal „aktorką Krauzów".

Nie wiem, skąd się wzięła ich wiara we mnie. Nie znam aktorki, która nie marzyłaby o pracy z nimi, a oni wracają do mnie i jestem z tego powodu szczęśliwa.

Jak to się zaczęło?

Zabawnie. Przy „Długu" miała być realizowana krótka scena w pralni. Andrzej Chyra oddaje garnitur do prania, dziewczyna mówi: „Zostawił pan pieniądze w kieszeni", on daje jej napiwek. Drobiazg. Nasza aktorka, która miała to zagrać zadzwoniła, że dyrektor teatru nie chce jej zwolnić na zdjęcia, które miały odbyć się wieczorem. Młodych dziewczyn w agencji jest dużo, ale  kolejne okazywały się niedostępne, a robiło się coraz później. Przed wieczorem Krzysztof Krauze jadąc na plan wpadł do naszego biura: „Macie tę dziewczynę? " — pyta. „Jeszcze nie — odpowiada właściciel agencji Jerzy Gudejko. — Ale nie martw się, w razie czego Jowita pójdzie". Krzysztof przywiązuje wielką wagę do każdego epizodu, a ja byłam dla niego tylko dziewczyną z biura. W jego oczach zobaczyłam takie przerażenie, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Byłam załamana, rzuciłam się do telefonu, obdzwoniłam wszystkie dziewczyny. I nic. Poszłam na plan, zagrałam, a Krzysztof, zapewne chcąc wynagrodzić mi tamtą rozpacz w oczach, stale powtarzał: „No, świetnie, super. " Co mogło być super? To była maleńka scenka. Tak się wstydziłam, że przez następne miesiące mijałam Krauzego   ze spuszczoną głową. A potem był kolejny przypadek. Nasza agencja znów robiła dla niego casting. Krzysztof nie  mógł spotkać się z jednym z aktorów i poprosił, żebyśmy mu przysłali nagrane materiały. Przygotowywaliśmy  scenę i Jurek kazał mi partnerować mu. Aktor roli nie dostał, a ja zagrałam w „Sieci" główną rolę. Potem był „Mój Nikifor" i wreszcie „Plac Zbawiciela".

Jak pani pracuje z Krauzami?

Dużo rozmawiamy przed zdjęciami. Podczas takich seansów rodzą się nasi bohaterowie, zastanawiamy się, jacy są ci ludzie, co nimi rządzi, na czym im zależy. Trudno sobie wyobrazić lepsze przygotowanie.

Stworzyła pani u Krauzów wielkie kreacje. Nigdy nie zabrakło pani warsztatu, szkoły?

Nie mam takiego poczucia. To pewnie zasługa wielu lat moich doświadczeń w pracy ze świetnymi reżyserami. A poza tym i tak każdą rolę przepuszczam przez siebie.

Jako aktorka nigdy nie promuje się pani na bankietach czy w talkshowach.

Bo to jest ten rodzaj aktywności, który mnie nie interesuje. Mieszkam pod Warszawą, mam dwoje małych dzieci, stale brakuje mi czasu. A poza tym źle się w takich sytuacjach czuję.

A jako agentka namawia pani swoich aktorów do „pokazywania się"?

Nie. Są ludzie, którzy się do tego nadają, którzy czerpią z tego przyjemność i świetnie. Niektóre dziewczyny na „ściankach" wyglądają zjawiskowo. Ale uważam, że wbrew powszechnej opinii, życie towarzyskie nie wpływa na dostawanie ról.

A nagrody? Po laurach za „Plac Zbawiciela" zasypały panią propozycje?

Nie. I to normalne. Aktorzy nawet żartują czasem, że jest klątwa nagród. Reżyserzy zaczynają myśleć, że stajesz się za drogi, albo za bardzo zajęty. Ja po „Placu Zbawiciela" nie dostałam żadnej propozycji. To był zresztą specjalny moment w moim życiu. Skupiłam się na życiu prywatnym. Podczas premiery byłam w szóstym miesiącu ciąży. Ale zawodowo też trochę się dzieje. Zagrałam w serialu „Wszystko przed nami" w kilku filmach młodych reżyserów, m.in. u Kuby Czekaja czy ostatnio u Anny Kazejak-Dawid. I to były  fantastyczne doświadczenia.

Za dwa tygodnie kończy pani 40 lat. To jest jakiś przełom?

Nie, absolutnie nie.

Nie boi się pani starzenia?

Nie spędza mi snu z powiek fakt, że na mojej twarzy pojawią się zmarszczki. Aktorki oszałamiająco piękne mogą się bać, co będzie, jak ich uroda zacznie przemijać. Ja zawsze byłam zwykła. Po prostu dobrze się fotografuję i potrafię się tak zmienić, że na zdjęciach nie poznaje mnie nawet mama. Fizyczność nigdy nie była moją mocną stroną, więc się nią nie przejmuję. Ale może kiedyś się to zmieni? Nie wiem.

W „Papuszy" zagrała pani kobietę po 60. Wyobraża sobie pani siebie za 20 lat?

Tak. Zresztą próby charakteryzacji do Papuszy były fantastyczne. Zdałam sobie sprawę, że tak pewnie będę kiedyś wyglądać.

A gdzie pani wówczas będzie życiowo?

Nie wiem. Czuję, że wchodzę teraz w jakiś nowy etap życia. Wszystko przede mną.

Jest jakiś wiersz Papuszy, który pani towarzyszył pani w czasie zdjęć do filmu Joanny i Krzysztofa Krauzów?

Recenzja "Papuszy"

Pozostało 99% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"