Nadzieja w kinie

Reżyser Philippe Le Guay o aktorach i potrzebie radości mówi Barbarze Hollender.

Aktualizacja: 19.01.2014 23:46 Publikacja: 19.01.2014 23:29

Philippe Le Guay

Philippe Le Guay

Foto: AFP

Rz: To prawda, że pomysł na „Moliera na rowerze" przyszedł panu do głowy, gdy odwiedził pan aktora Fabrice'a Luchinego na wyspie Re?

Philippe Le Guay:

Tak. Wybraliśmy się razem na rowerową przejażdżkę. Niezwykły krajobraz, morze, mewy, zachodzące słońce. I nagle Fabrice zaczyna grać pierwszą scenę z „Mizantropa". Od razu powiedziałem mu, że musimy taki film nakręcić. A on rzucił ideę, by na jego wyspie spotkali się dwaj aktorzy. I żeby gwiazdor namawiał kolegę, który wycofał się z zawodu, do zagrania razem w sztuce Moliera. Pomyślałem, że to świetny sposób, by połączyć na ekranie kino i teatr.

Taka koncepcja sprawiła, że film nie jest tylko uwspółcześnioną ekranizacją „Mizantropa", ale również opowieścią o artystach. Portretuje pan ich jako hipokrytów i narcyzów.

Ależ skąd! Środowisko filmowo-teatralne nie jest gorsze od kręgów lekarskich, nauczycielskich, finansowych czy politycznych. Może tylko jego specyfika jest inna z powodu ogromnej konkurencji. Każdemu wydaje się, że ma temat, który zapewni kontakt z publicznością i sukces. A pieniędzy w kinematografii ostatnio nie ma za dużo. To sprzyja rodzeniu się kiepskich instynktów. Choć mnie ten rodzaj rywalizacji jest obcy. Nie zazdroszczę kolegom, nie czuję się pępkiem świata, nie walczę wszelkimi sposobami o wysokie budżety, pracuję spokojnie.

Jest pan reżyserem. A w zawodzie aktorskim, gdzie trzeba chodzić na przesłuchania i walczyć o role, pozostaje jeszcze miejsce na przyjaźń i lojalność? „Molier..." skłania do smutnych refleksji.

Największym wrogiem aktora jest on sam. I to też zależy od tego, czy złapie się on w pułapkę dumy, pychy, wybujałych ambicji. Aktorzy rzeczywiście bywają zapatrzeni w siebie i przewrażliwieni. I nic dziwnego. Oni grają na własnych uczuciach. A z drugiej strony mają często ogromne poczucie odpowiedzialności. Wielkie gwiazdy przypominają na planie żołnierzy, w każdej chwili gotowych do walki. ?W czasie pracy nie ma mowy o kaprysach, celebryctwie.

Posługując się Molierem, zderzył pan w filmie dwie postawy. Alcest mówi prawdę i dąży do ideału, Filint jest pogodzony z życiem, przyjmuje je takim, jakim ono jest. Która z tych postaw jest panu bliższa?

Jestem absolutnie jak Filint. Zawsze szukam usprawiedliwień. Staram się, by wokół mnie panowała miła atmosfera, idę na ustępstwa. „Molier..." też został zrobiony przez Filinta. Gdyby za kamerą stanął Alcest, obraz byłby znacznie bardziej gorzki i cyniczny. Fabice Luchini też niewiele ma wspólnego z Alcestem. On kocha życie, kino i publiczność, którą uwodzi.

Luchini zagrał w pana czterech filmach. Będziecie dalej razem pracować?

Oczywiście, choć teraz musimy zrobić przerwę. Potrzebujemy odświeżenia. Muszę wymyślić dla niego coś zaskakującego, innego. Aktorom trzeba proponować role, które zmuszają ich do zerwania z rutynowym wizerunkiem i odkrywania w sobie nowych pokładów wrażliwości.

Tę zasadę stosuje pan chyba również do siebie. Ma pan na swoim koncie filmy niemal wszystkich gatunków.

Zmieniam się. Kiedy zaczynałem pracować, uwielbiałem filmy kostiumowe i mocne dramaty. Teraz szukam w kinie lekkości, nadziei.

Bo zmęczony współczesny widz tego potrzebuje?

Budząc się rano, włączam radio. I codziennie sączą mi się w uszy wiadomości o wypadkach, kryzysie ekonomicznym, klęskach żywiołowych. Potem wychodzę z domu, widzę pary gawędzące w kafejce i światło odbijające się od dachów Paryża. Trzeba nauczyć się wyławiać z codzienności radość.

Jeszcze niedawno powiedział pan w jakimś wywiadzie, że artyście nie wolno odwracać się od tego, co przynoszą pierwsze strony gazet. Nie znalazł pan tam ostatnio tematu?

Przejąłem się historią trzech kobiet z Londynu, które przez 30 lat były więzione i traktowane jak niewolnice. Przeczytałem, ?że Steve McQueen robi ?„12 Years a Slave", i byłem przekonany, że to film o nich. Potem okazało się, że mam jeszcze szansę. Ale nawet w takim temacie trzeba szukać szczypty nadziei.

Philippe?Le Guay, reżyser, scenarzysta

Rocznik 1956. Studiował literaturę i reżyserię na renomowanej uczelni artystycznej IDHEC. W jego filmografii są m.in. kostiumowy „Les deux Fragonard", kryminał „Trois huit", komedia „Le cout de la vie", dramat społeczny z Carmen Maurą „Kobiety z ?6. piętra".

—b.h.

Recenzja

Ikonę francuskiej kultury, czyli „Mizantropa" Moliera, Philippe Le Guay wykorzystał jako wspaniały pretekst dla złożenia hołdu teatrowi i profesji aktora. Zabrał też głos na niezwykle aktualny temat wystawiania klasyki i granic dowolności w jej interpretacji. Serge Tanner (Fabrice Luchini) cierpi na depresję. Porzucił aktorstwo, zamieszkał na oddalonej od Paryża wyspie Re, a nadsyłanymi scenariuszami pali w kominku. Gauthierowi Valence (Lambert Wilson), gwiazdorowi popularnej telenoweli, nie wystarczają pieniądze i celebrycka sława, ma większe ambicje. Chce wystawić „Mizantopa", ale nie wyobraża sobie powodzenia spektaklu bez udziału Tannera. „Molier na rowerze" to błyskotliwy pojedynek dwóch aktorskich osobowości: ekranowych i rzeczywistych.

—Marek Sadowski

Rz: To prawda, że pomysł na „Moliera na rowerze" przyszedł panu do głowy, gdy odwiedził pan aktora Fabrice'a Luchinego na wyspie Re?

Philippe Le Guay:

Pozostało 97% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla