Muzyka jak rzeka

Pat Metheny - gitarzysta i kompozytor opowiada Markowi Duszy o twórczości łączącej pokolenia muzyków i albumie Unity Group „Kin", który dziś ma premierę.

Aktualizacja: 03.02.2014 08:56 Publikacja: 03.02.2014 08:17

Muzyka jak rzeka

Foto: materiały prasowe

Rz: Co wyróżnia Unity Group na tle innych pana zespołów?

Pat Metheny

: Ponownie jest w moim zespole saksofonista – Chris Potter. Czekałem na niego ponad 30 lat. Poprzedni album, na którym gra saksofon Michaela Breckera, to „80/81". Chris zainspirował mnie do napisania nowej muzyki. Nagraliśmy znakomity album „Unity Band" i pojechaliśmy na intensywne tournée, zagraliśmy ok. 120 koncertów, byliśmy także w Polsce. Zauważyłem, że z koncertu na koncert nasz zespół gra coraz lepiej. Kiedy trasa się zakończyła, poczuliśmy smutek, że to mógłby być koniec naszej współpracy. Wszyscy uznaliśmy, że w tym składzie będziemy kontynuować działalność. Skupiłem się na pisaniu nowych kompozycji. Nagraliśmy płytę „Kin" i kalendarz naszych występów na 2014 rok szybko się wypełnił.

Zobacz na Empik.rp.pl

Nowe utwory różniły się od poprzednich?

Dawno już nie pisałem takich kompozycji. Mają bardziej rozbudowane aranżacje, są dłuższe, w stylu tych z albumów „Secret Story" czy „Orchestrion". Pomyślałem, że trzymanie się hardcorowej formuły jazzowego, mainstreamowego kwartetu nie pozwoli im w pełni zabrzmieć. Pozostawiłem część nazwy zespołu: Unity, bo określa naszą współpracę na wielu poziomach obejmujących to, co zrobiłem na płycie „Song X" z Ornette'em Colemanem, na „Secret Story" czy z Pat Metheny Group. Wykorzystałem także instrumenty z mojego orkiestrionu. Jeśli porównać albumy „Unity Band" i „Kin", to pierwszy był jak czarno-biały dokument, a drugi pokazuje zespół w technice IMAX 3D i w reżyserii Stevena Spielberga. Muzyka na obu albumach jest bardzo spontaniczna, ale „Kin" ma skalę i dramaturgię wielkiej, filmowej produkcji.

Jak trafił do zespołu nowy muzyk Giulio Carmassi?

Myślałem o powiększeniu grupy nawet o dwóch instrumentalistów. Pewnego dnia zadzwonił do mnie przyjaciel, mówiąc, że pojawił się w Nowym Jorku wyjątkowy artysta, którego życiowym pragnieniem jest zagrać ze mną. Okazało się, że jest pianistą i wokalistą, ale gra także na trąbce, saksofonie, flecie, klarnecie, gitarze. A ja nie potrzebowałem kolejnego solisty jak Chris Potter, lecz muzyka z takimi właśnie możliwościami. Giulio wydawał się spełniać moje wymagania. Zaczęliśmy razem grać i szybko się zorientowałem, że o kogoś takiego mi chodziło.

Ważne było, że dobrze śpiewa?

Nie najważniejsze. Od kiedy zorientowałem się, że wiele zespołów imituje brzmienie mojego albumu „First Circle", jestem niechętny wokalnym projektom. Choć Giulio reprezentuje światową, wokalną klasę, bardziej zależało mi na jego zdolnościach gry na instrumentach dętych.

„Kin" nawiązuje do brzmienia Pat Metheny Group sprzed ?20 lat. Taki był cel?

Nie oddzielam swoich projektów od siebie. Wszystko, co robię od albumu „Bright Size Life" z 1976 roku do dziś, traktuję jak jedno dzieło podzielone na rozdziały. Moja twórczość płynie jak rzeka, do której mogę wskoczyć w różnych miejscach. Na pierwszej płycie wyznaczyłem kierunek swojej artystycznej drogi. „Kin" jest kontynuacją „Bright Size Life", na której określiłem styl kompozycji, sposób improwizacji. Tworzenie każdego z moich albumów jest jak budowanie domu złożonego z pięter, pokoi, łazienek i kuchni. Za każdym razem są to inne pokoje, a i z zewnątrz budynek wygląda inaczej. Nie czuję ograniczeń, mogę podążyć w dowolnym kierunku. Wiedzę o świecie, którą zdobywam codziennie, staram się wyrazić w muzyce.

Nagrywając pierwszy autorski album „Bright Size Life", miał pan określoną perspektywę swojej kariery?

Kiedy ma się 21 lat, trudno wybiec w przyszłość dalej niż do następnego tygodnia. Grałem wtedy w zespole Gary'ego Burtona, który skutecznie hamował mój zapał, powstrzymywał przed nieprzemyślanymi krokami. Uzmysłowił mi, że zanim zbiorę muzyków i wejdę do studia, muszę być pewny tego, co chcę osiągnąć pierwszym albumem. A chciałem to zrobić już dwa lata wcześniej. Dwa lata w życiu młodego muzyka to długi czas, w którym wiele się zmienia. Przede wszystkim poprawiłem sposób pisania kompozycji, dużo się nauczyłem. Efekt był taki, że do dziś wykonuję te utwory.

Album „The Way Up" miał cztery okładki, a na stronie internetowej front „Kin" zmienia się jak w kalejdoskopie. Ile ich jest?

Wytwórnia wybrała jedną okładkę. Grafik Stephen Doyle przygotował 200 projektów. Można je obejrzeć w nowojorskiej Azart Gallery, gdzie 30 stycznia została otwarta wystawa „The Many Faces of KIN ()". Podoba mi się ten kolaż elementów, nawiązuje do muzyki, którą tworzymy. Myślę, że przygotujemy plakaty z tymi projektami.

Co oznacza tytuł płyty „Kin" i strzałki w przeciwne strony, które są jego częścią?

Kin to więzy krwi, rodzinne powiązania, a w odniesieniu do mojego zespołu to poszukiwanie wspólnych cech i przodków muzyków. Ten tytuł ma także muzyczne znaczenie, określa moje fascynacje twórczością takich artystów jak np. Herbie Hancock. Ale kiedy myślę Hancock, zdaję sobie sprawę z jego inspiracji muzyką Buda Powella, a Powell czerpał natchnienie z Beli Bartóka. Tak tworzy się łączność pomiędzy Hanco- ckiem a Bartókiem. Strzałki mają kilka znaczeń. To kierunki poszukiwań przodków, a także przypomnienie, że jesteśmy zaczątkiem następnych pokoleń, które będą kontynuować nasze dzieło, a nasze życie jest kontynuacją tego, co przodkowie zrobili przed nami. Wszyscy jesteśmy połączeni.

Rz: Co wyróżnia Unity Group na tle innych pana zespołów?

Pat Metheny

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"