Twórczość tak popularnego i dobrze znanego kompozytora jak Verdi kryje wiele niespodzianek. Jedną z nich jest niewątpliwie „Attila" – opera w Polsce niewystawiana, a ciekawa choćby dlatego, że najważniejszą rolę odgrywają w niej mężczyźni.
Wodzem Hunów, Attilą kompozytor zainteresował się w połowie lat 40. Był już po ogromnym sukcesie opery „Nabucco", w której rodacy docenili nie tylko świetne arie i chóry. Ta opowieść o Żydach w niewoli babilońskiej stała się okazją do manifestacji Włochów pragnących niepodległości dla swej ojczyzny. Ten sam ładunek patriotycznych treści odnalazł Verdi w sztuce niemieckiego romantyka, Zachariasa Wernera, o królu Hunów i poprosił współtwórcę „Nabucca" Temistocle Solerę o przerobienie jej na libretto.
Attila marzy o podboju Rzymu, ale przeciwstawia się mu wysłannik Cesarstwa Rzymskiego, Ezio. Kiedy ten w ich wielkim duecie zwraca się do Attili: „Weź cały świat, lecz pozostaw dla mnie Italię!", wszyscy widzowie teatru La Fenice w Wenecji, gdzie operę po raz pierwszy wystawiono, zerwali się z miejsc, wznosząc okrzyki.
Sukces był zatem ogromny, ale nie tylko z powodów politycznych. Publiczność doceniła też muzykę, o czym świadczy fakt, że po prapremierze „Attila" szybko zawędrował na liczne sceny europejskie. A jednak po kilkunastu latach popadł w niełaskę i zaczęto wracać do niego dopiero w drugiej połowie XX wieku. Nie wystawia się go jednak tak często, jak innych dzieł Verdiego.
Przyczyny są w gruncie rzeczy proste. „Attila" to przede wszystkim zbiór numerów wokalnych: arii, duetów, tercetów i scen zbiorowych, wzbogaconych o partie orkiestrowe: wstęp będący muzycznym obrazem wschodu słońca czy scena burzy. Inwencja melodyczna nie opuściła i tym razem Verdiego, w libretcie zabrakło jednak pełnokrwistych bohaterów. „Attila" nie ma zatem tej siły dramatycznej, jak skomponowany dwa lata po nim „Makbet".