Aktor jak dobre wino

Nowe wcielenie Colina Firtha w filmie „Droga do zapomnienia" potwierdza, że z latami zyskuje on coraz większą klasę - pisze Barbara Hollender.

Aktualizacja: 04.04.2014 18:08 Publikacja: 04.04.2014 18:02

Colin Firth gra brytyjskiego oficera, który w czasie II wojny światowej jako jeniec pracował w Birmi

Colin Firth gra brytyjskiego oficera, który w czasie II wojny światowej jako jeniec pracował w Birmie przy budowie kolei. „Droga do zapomnienia” już na ekranach

Foto: Monolith films

– Czasem nienawiść musi wygasnąć – mówi w „Drodze do zapomnienia" Eric Lomax.

Ten brytyjski oficer w czasie II wojny światowej, w 1942 roku, po upadku Singapuru, wpadł w ręce Japończykow. Miał wtedy 23 lata. Przeszedł morderczą drogę do obozu w tajlandzkiej Kanchanaburi, gdzie trafiała większość alianckich jeńców. Pracował przy budowie tzw. birmańskiej kolei śmierci. Ironia losu polegała na tym, że Lomax od dzieciństwa był zafascynowany wszystkim, co łączyło się z pociągami, a tam w Azji widział ludzi, którzy budując na rzece Kwai most dla pociągów, umierali z wyczerpania.

Sam omal nie stracił życia. Za skonstruowanie radia, dzięki któremu słuchał komunikatów z frontu, został poddany bestialskim torturom. Przeżył cudem, wrócił do kraju, ale przez kilka dekad nie był w stanie uporać się z traumą. Po latach, wspierany przez ukochaną kobietę, postanowił wrócić do Azji, by odszukać swojego oprawcę. Czuł, że musi to zrobić, by zamknąć najtrudniejszy rozdział swojego życia.

Powrót nad rzekę Kwai

I wreszcie stanął na moście nad rzeką Kwai razem z Takashim Nagase. Japończyk też nie mógł się podnieść po doświadczeniach lat 40. Napisał rozliczeniową książkę „Krzyże i Tygrysy", sfinansował budowę buddyjskiej świątyni, gdzie modlono się za ofiary wojny. On też chciał spojrzeć w oczy jednej z wielu swoich ofiar.

To spotkanie sfilmował dokumentalista Mike Finlason w filmie „My Enemy, My Friend?" Sam Lomax w 1995 roku wydał wspomnieniową książkę „Droga do zapomnienia" (oryginalny tytuł „The Railway Man"). Opowieść o traumie i wybaczeniu. Na jej podstawie powstał telewizyjny dramat „Prisoners in Time" z Johnem Hurtem w roli głównej. Teraz na ekrany wchodzi film Jonathana Teplitzky'ego. W roli młodego Lomaxa wystąpił Jeremy Irvine. Starszego zagrał Colin Firth.

Eric Lomax nie doczekał premiery „Drogi do zapomnienia". Zmarł w październiku 2012 roku, w wieku 93 lat. Zdążył jednak poznać ekipę filmu i Colina Firtha. Aktor odwiedził go w domu.

– Rozmowa z Lomaxem była dla mnie ważna – mówił Firth w jednym z wywiadów. – Dzięki niej mój filmowy bohater stał mi się bliski. Zacząłem traktować ten film osobiście. Kiedy się spotkaliśmy, miał 92 lata. Wyglądał na swój wiek, bardzo chciał przyjść na plan, ale nie miał już siły. A jednak kiedy zaczynaliśmy mówić o kolei, zamieniał się w rozentuzjazmowane dziecko.

Lomax był podobno zachwycony, że w jego postać wcieli się aktor o tak wielkiej osobowości i talencie.

Zwyczajny król

Colin Firth jest dziś aktorem, który stale pokazuje klasę. Olbrzymią popularność przyniosła mu rola Marka Darcy'ego w filmach o Bridget Jones. Ale prawdziwy kunszt zaprezentował przed trzema laty w „Jak zostać królem" Toma Hoopera. Zagrał jąkającego się Jerzego VI, który zasiadł na tronie w 1936 roku, w czasie narastania w Europie nazizmu. Brawurowo sportretował człowieka próbującego pokonać własną słabość, bo nowa rola zmuszała go do publicznych wystąpień. I Firth zdobył pierwszego Oscara.

Inną kreację, może nawet bardziej przejmującą, stworzył w „Samotnym mężczyźnie" Toma Forda. Zagrał profesora literatury na uniwersytecie kalifornijskim, który po stracie wieloletniego partnera nie chce dalej żyć i przygotowuje się do samobójstwa. Opowiedział o bólu i rozpaczy, sile życia, przyjaźni, ale i o nietolerancji. Mało kto potrafiłby to pokazać tak subtelnie.

Firth ma dość przeciętną urodę, w przeciwieństwie do większości gwiazd, które podkreślają luz T-shirtami i dżinsami, na spotkania przychodzi w garniturze albo przynajmniej w marynarce. Przypomina urzędnika bankowego, adwokata czy polityka średniego szczebla. Ale jednocześnie uwodzi błyskotliwością i poczuciem humoru. I to jego Brytyjczycy coraz częściej traktują jak następcę Laurence'a Oliviera czy Anthony'ego Hopkinsa.

Przypomina urzędnika bankowego czy adwokata, a jednocześnie uwodzi błyskotliwością i poczuciem humoru

Urodził się w 1960 roku w Grayshott w Anglii, wczesne dzieciństwo spędził w Nigerii. Jego dziadek trafił tam jako misjonarz, jednak szybko zrozumiał, że Afrykanie bardziej niż słowa bożego potrzebowali opieki medycznej. Skończył więc w Anglii medycynę i wrócił jako lekarz. Uwielbiał Afrykę i zaraził tą miłością małego wnuka.

Droga na szczyt

Gdy Colin miał pięć lat, rodzina przeniosła się do Anglii. Jakiś czas spędził też w Stanach. Na swoim miejscu poczuł się dopiero w londyńskiej Drama Center w Chalk Farm.

– W szkole aktorskiej w latach 80. wszyscy chcieli upodobnić się do Roberta de Niro z „Wściekłego byka". Nikt nie chciał recytować: „Być albo nie być". Widzieliśmy siebie rzucających niedbale: „You fuck my wife?" – wspomina Firth.

A jednak w dyplomowym przedstawieniu był Hamletem, po czym trafił na profesjonalną scenę West Endu. W „Another Country" Juliana Mitchella zagrał  homoseksualistę skazanego na ostracyzm. W 1984 roku w filmowej adaptacji tej sztuki po raz pierwszy pojawił się na ekranie. Potem jednak przyszły lata chude. Wśród ról i rólek w telewizyjnych serialach pojawiła się tylko jedna ciekawa propozycja: rola w „Valmoncie" Miloša Formana.

Przełom nastąpił dzięki bohaterowi o nazwisku Darcy. Zagrał go w telewizyjnej adaptacji powieści Jane Austin „Duma i uprzedzenie". Dostał nominację do nagrody BAFTA i zyskał sporą popularność. Był zaprzeczeniem modnych w połowie lat 90. wiecznych chłopców. Solidny, niemizdrzący się zdobywał damskie serca. Wśród jego wielbicielek znalazła się Helen Fielding, która nazwiskiem Darcy obdarzyła jednego z bohaterów swojej powieści „Dziennik Bridget Jones". Faceta może trochę pozbawionego wyobraźni, ale będącego dla kobiety opoką. Sprzedając prawa do ekranizacji książki, pisarka postawiła warunek, że Marka Darcy'ego zagrać ma Firth.

– Dziennikarze do dzisiaj pytają, ile z niego jest we mnie – mówi Firth. – Ale ja jestem aktorem. A on nie mógłby nim być, bo nie chce i nie potrafi uzewnętrzniać swoich uczuć. Bo nie lubi dużo gadać. Ale i dlatego, że jest człowiekiem niemającym w sobie egoizmu i narcyzmu.

Od tej pory gra w trzech, czterech filmach rocznie. Po obu stronach oceanu. Wybiera role bardzo różnorodne, bawi się gatunkami. Był Johannesem Vermeerem w „Dziewczynie z perłą", nie stronił od thrillerów, jak „Trauma" czy „Szpieg" Thomasa Alfredsona, i od baśni w stylu „Opowieści wigilijnej" według Charlesa Dickensa. Spróbował nawet sił w musicalu „Mamma mia!".

– Nikt z produkcji mnie nie spytał, czy umiem śpiewać – śmieje się. – Gdy miałem nagrać w studiu piosenkę pod okiem członków ABBA, myślałem, że umrę. Pocieszyło mnie jedynie to, że spojrzałem na Stellana Skarsgarda i Pierce'a Brosnana, a oni mieli w oczach taki sam strach jak ja.

Obywatel świata

Gdy spytałam go, jak wybiera role, odpowiedział: – Zawsze powtarzam znajomym: „Jeśli chcesz zarobić na czymś mnóstwo pieniędzy albo wygrać wybory, to się mnie poradź, a potem zrób dokładnie odwrotnie". Kiedy zaczynam kalkulować i analizować, zazwyczaj się mylę. Dlatego najczęściej kieruję się intuicją.

Colin Firth jest dzisiaj obywatelem świata.

– Razem z żoną i synami mieszkam w Londynie – opowiadał mi. – Kocham swobodną atmosferę tego miasta, w którym nic nikogo nie dziwi, ale też sposób, w jaki współgrają w nim nowoczesność i tradycja. Na Oxford Street można wtopić się w tłum mówiący różnymi językami. Można zaszyć się w starej uliczce, zjeść spaghetti we włoskiej restauracyjce i odwiedzić sklep z guzikami założony w XVIII wieku. Ale w Ameryce też świetnie się czuję, zresztą żyje tam mój syn z pierwszego małżeństwa. Z dzieciństwa została mi miłość do Afryki, a dzięki żonie Livii jestem związany z Włochami. Nauczyłem się włoskiego, kocham Rzym, chętnie spędzam tam wakacje. Pracować mogę wszędzie.

Firth zmienia się w kolejnych rolach, ale w życiu nikogo nie udaje. Nie wybrzydza na popularność, jest jednym z nielicznych gwiazdorów, który na festiwalach nie prosi o ochroniarzy. I nie wstrzykuje sobie botoksu, żeby oszukać czas. Dojrzewa jak dobre wino.

– Nie odczuwam starzenia się jako osobistego dramatu – twierdzi. – W młodości zazdrościłem dojrzałym aktorom. Uważałem, że nie zagram niczego ciekawego, dopóki na mojej twarzy nie odbije się czas. To skazy czynią artystę rozpoznawalnym. Mając chłopięcą urodę, jest się jak białe płótno bez wyrazu i dostaje się nijakie role. Teraz mogę wcielić się w bohaterów, którzy więcej przeżyli i mają bardziej złożone podejście do otaczającej ich rzeczywistości.

Eric Lomax właśnie do takich bohaterów należy.

– Czasem nienawiść musi wygasnąć – mówi w „Drodze do zapomnienia" Eric Lomax.

Ten brytyjski oficer w czasie II wojny światowej, w 1942 roku, po upadku Singapuru, wpadł w ręce Japończykow. Miał wtedy 23 lata. Przeszedł morderczą drogę do obozu w tajlandzkiej Kanchanaburi, gdzie trafiała większość alianckich jeńców. Pracował przy budowie tzw. birmańskiej kolei śmierci. Ironia losu polegała na tym, że Lomax od dzieciństwa był zafascynowany wszystkim, co łączyło się z pociągami, a tam w Azji widział ludzi, którzy budując na rzece Kwai most dla pociągów, umierali z wyczerpania.

Pozostało 93% artykułu
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy