Doznałem silnego wzruszenia, grając ją po raz pierwszy. Włodek to znakomity kompozytor, ma własny, łatwo rozpoznawalny styl, w którym można znaleźć elementy jazzu, rocka i klasyki. Myślę, że jest pod wpływem Leonarda Bernsteina. Muszę przyznać, że w suicie „Tykocin" napisał dla mnie trudne partie, „Night in Calisia" jest łatwiejsza. Jazzmani bywają dobrymi instrumentalistami, ale tylko niektórzy dobrze komponują, a Włodek jest znakomity zarówno jako pianista, jak i kompozytor. I nie potrzebuje producenta, bo sam występuje w tej roli. Jego trio należy do najlepszych na świecie.
Pierwszy raz usłyszałem pana w rockowej grupie Blood, Sweat & Tears w czasach, kiedy nic nie wiedziałem o jazzie. To był pana pierwszy zespół?
Nie, wcześniej grałem w big bandach: Joe Hendersona, Duke'a Pearsona, Clarka Terry'ego i The Thad Jones/Mel Lewis Orchestra, które występowały w klubie Half Note. Był rok 1967, dobry czas dla big bandów, ci muzycy znajdowali się w szczytowej formie, komponowali, aranżowali, robili próby. Nie za wszystkie występy dostawałem zapłatę, ale mogłem stanąć na scenie Half Note ramię w ramię z wielkimi jazzmanami.
Skąd u pana w ogóle zainteresowanie jazzem?
Mój ojciec Bob Brecker był bardzo dobrym pianistą, wokalistą i autorem piosenek, ale pieniądze zarabiał jako prawnik. Jego miłością była jednak muzyka, uczył mnie i mojego brata Michaela podstaw. W weekendy przychodzili do naszego domu jego przyjaciele, jazzmani, by razem grać. Ja zacząłem uczyć się grać na trąbce, kiedy miałem osiem lat, Michael jako ośmiolatek zaczął grać na klarnecie. Nie był początkowo tym zainteresowany, wolał koszykówkę. Miał umysł ścisły naukowca, lubił też chemię, urządził w piwnicy własne laboratorium.
Kiedy zacząłem studiować w college'u, przysyłałem mu ćwiczenia muzyczne. Wtedy zmienił instrument na saksofon altowy. Długo nie graliśmy razem, aż przyszło lato 1968 roku, opuściłem Blood, Sweat & Tears, by przyłączyć się do grupy pianisty Horace'a Silvera. Występowaliśmy w chicagowskim klubie, a Michael, który miał 18 czy 19 lat, mieszkał po drugiej stronie ulicy. Grał wtedy ze studenckim zespołem jazz-rockowym Mr. Simon's Sound Band.