Rz: Gratuluję dwudziestolecia dyrekcji w legnickim Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej, ale zapytam: króluje pan w Legnicy czy zasiedział się pan, bo nikt pana nigdzie nie chce?
Jacek Głomb:
Po tym, co zrobiłem i robię w Legnicy, miałem propozycje z większych ośrodków i z teoretycznie ważniejszych, lepiej finansowanych teatrów. Zdecydowałem o pozostaniu, bo Legnica to niepowtarzalne miejsce do działania i snucia lokalnych opowieści. Robię tu ze swoim zespołem coś więcej niż teatr. Zmieniamy miasto i myślenie o nim. Legnica ma porwaną historię i niejasną tożsamość. To teatr zaczął ją tworzyć, jakby miasto wstydziło się samego siebie. W Legnicy prawie wszyscy są przyjezdni. Także ekipa, która tworzy Modrzejewską. Jako przyjezdnym łatwiej było nam odkrywać miasto. Opowiadaliśmy więc w spektaklach o losach poniemieckiego miasta, w którym stacjonował radziecki garnizon i do którego zjechali po wojnie Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Łemkowie, ale i Grecy, Macedończycy, którzy trafili tu po przegranej rewolucji komunistycznej w 1948 r. To była klasyczna wieża Babel: na ulicach często się słyszało języki inne niż polski. Z tej pogmatwanej przeszłości zrodziły się: „Ballada o Zakaczawiu", „Wschody i zachody miasta", „Łemko" i „Orkiestra". W innym mieście absolutnie nie znalazłbym równie bogatej inspiracji. Dlatego tu jestem od 20 lat.