Pożyczano ją sobie na jedną noc, niczym publikacje emigracyjne. „Kalendarzowe" anegdoty z dnia na dzień stawały się kanoniczne, a z kota Iwana, którego autor sportretował w kilku rzewnych epizodach, wyrósł najpopularniejszy czworonóg między Odrą a Bugiem. Trudno więc nie uznać przywołanych zdań za przejaw pisarskiej kokieterii. Naprawdę literatura podupadająca w Polsce od 1989 roku, dopiero teraz znajduje się w agonii. Śmierć Tadeusza Konwickiego stawia na tej agonii mocną pieczęć.
Książki, które napisał w wolnej Polsce – „Czytadło" (1992) i „Pamflet na siebie" (1995) – były kompletnie nietrafione i pisarz wyciągnął z tego właściwe wnioski. Złamał pióro, bo to, co miał ważnego do powiedzenia, powiedział wcześniej. W latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, osiemdziesiątych... Zażartował kiedyś z wyroków, na jakie mogą być skazani jego czytelnicy, np. dwa lata z Konwickim. A ćwierć wieku? To już nie wyrok, to wyróżnienie. Każda, ale to każda książka autora „Nic albo nic" (1971) stawała się wydarzeniem. Niezależnie od tego, czy pisarz był aktualnie źle czy bardzo źle widziany przez władze, o tym, co napisał dyskutowano, spierano się, skakano sobie do oczu. Takie książki, jak „Sennik współczesny" (1963), „Wniebowstąpienie" (1967), „Kompleks polski" (1977) czy „Mała apokalipsa" (1979) stawały się punktami odniesienia w każdej poważnej debacie w Polsce, o naszej historii, tradycji, kulturze, literaturze – oczywiście – także.
Trochę chory na ten naród
Zabolało go, gdy po „Małej apokalipsie" usłyszał zarzut: „pan widzi nasz naród jako kupę gnoju". „Gdybym miał za nic ten naród – replikował – to bym się nie szamotał, ile potrafię, przez kilkadziesiąt lat na okoliczność tego narodu. (...) ja jestem trochę chory na ten naród".
Piękną chorobą trudno byłoby jednak nazwać tę przypadłość. W wywiadzie-rzece, który przeprowadził z nim w połowie lat 80. Stanisław Bereś (podpisany jako Stanisław Nowicki), Konwicki dosłownie wściekł się, gdy rozmówca nazwał jego „Rojsty" paszkwilem. „Przecież pan doskonale wie – mówił Bereś – że ten pamflet powstawał wtedy, gdy AK-owcy lądowali nie na atłasowych kanapach, ale na więziennych pryczach w gmachach UB". „Cała Europa była na lewo! – krzyczał urażony pisarz. – Ja chcę pisać o rzeczach bolesnych, a nie produkować paskudną, wstrętną, patriotyczną literaturę! To już lepiej, żebym pisał utwory probolszewickie!!! Wtedy przynajmniej za to czymś odpowiadam! Ciągle mnie nie znosili i nie znoszą.