Kiedy po poniedziałkowym koncercie wracaliśmy do tego samego hotelu, muzycy szczerze komplementowali wnętrze i akustykę wrocławskiej sali. Zgodnie podkreślali, że przed przyjazdem do Polski grali w Filharmonii Berlińskiej i wszelkie porównania wypadają korzystniej dla Wrocławia. Ci, którym udało się dostać na występ Israel Philharmonic Orchestra (1800 biletów rozeszło się bardzo szybko), też nie kryli entuzjazmu. To był prawdziwy sprawdzian Narodowego Forum Muzyki, oddanego do użytku w ostatni piątek. Po raz pierwszy w jego wnętrzu można było posłuchać prawdziwie gigantycznej symfoniki. Goście z Izraela przyjechali bowiem z jednym największych dzieł w historii – IX Symfonią Gustava Mahlera.
Muzyków poprowadził jeden z najwybitniejszych dyrygentów ostatnich kilku dekad – Zubin Mehta. Z Filharmonią Izraelską współpracuje od 46 lat, jej szefem muzycznym jest od 1977 roku. Przed koncertem 79-letni dyrygent prosił publiczność o wyrozumiałość, nie jest w pełni formy, musi poprowadzić koncert na siedząco, bo trzy tygodnie temu przeszedł operację kolana.
Nie miało to jednak wpływu na interpretację IX Symfonii Mahlera. Każda z czterech części tego dzieła miała odrębny klimat. Najpierw niezwykłe Andante zainicjowane pojedynczymi dźwiękami w niskich rejestrach, które pięknie wybrzmiały we wrocławskiej sali, przemieniało się stopniowo w orkiestrową burzę o niespotykanym rozmachu. Potem część druga w tempie, jak określił kompozytor leniwego, wiedeńskiego ländlera, stała się złowrogim tańcem, po nim zaś nastąpiło szaleńcze, rozpędzone rondo.
Najpiękniejszy, wręcz przejmujący był jednak finał, ponownie utrzymany w klimacie nostalgicznego Andante. IX Symfonia jest często nazywana pożegnaniem Gustava Mahlera ze światem, kolejnej X Symfonii nie zdołał już ukończyć. I choć kompozytor nie objaśniał genezy swego dzieła, to w sposobie, w jaki zinterpretował samo zakończenie utworu Zubin Mehta, był powiew śmierci. Muzyka spowolniona do granic wytrzymałości stopniowo zamierała, odchodziła, wybrzmiewając ostatnimi dźwiękami skrzypiec. W sali Narodowego Forum Muzyki wywarło to niesamowite wrażenie.
Filharmonia Izraelska, którą w 1936 roku założył nasz człowiek z Częstochowy, genialny skrzypek Bronisław Huberman, przyjeżdża do Polski w sytuacjach szczególnych. Po raz pierwszy zrobiła to w 1986 roku. Byli to wówczas pierwsi u nas goście z Izraela po tym, gdy władze PRL całkowicie zerwały kontakty z tym krajem z powodu wojny na Bliskim Wschodzie w 1967 r.