– W przeciwieństwie do wielu rockowych muzyków, jestem solistą, multiinstrumentalistą – podkreśla Lenny Kravitz. – To prawda, czasami zdarza mi się zagrać na wszystkich instrumentach, kiedy nagrywam album i chcę być sam w studio, lubię uniezależnić się od terminów innych osób. Ale przecież na scenie nie istniałbym bez wsparcia grupy. Koncerty to rzecz absolutnie zespołowa i moje najnowsze DVD ma to podkreślić.
Lenny Kravitz promował na tegorocznej trasie koncertowej, która w sierpniu dotarła też do Gdańska, dziesiąty album „Strut", ale w zespole ma muzyków towarzyszących mu od dawna podczas występów.
– Chcieliśmy pokazać, co potrafimy i jak dobrze się rozumiemy– mówił Lenny Kravitz. – Gdybym chciał opisać sposób naszej improwizacji, powiedziałbym, że przypomina skok przez okno, gdy każdy musi udowodnić, że potrafi się uratować, lądując bez połamania nóg. Czasami bywa tak, że po drodze się gubimy, ale koniec pokazuje, że potrafimy połączyć nasze siły we wspólnym wysiłku.
Kravitz dziś, kiedy muzyka lat 60. i 70. znów jest na fali, a jej tropem podążają również młodzi polscy artyści – tacy jak Paulina Przybysz– może być uważany za ojca duchowego muzycznej odnowy. Jako jeden z pierwszych przywrócił melodyjność i psychodelię The Beatles, ekspresję Jimiego Hendrixa i metafizykę Led Zeppelin.
Jest jednak rzeczą bardzo dziwną, że tak wartościowy artysta, tworzący ponadczasową muzykę, pada ofiarą mód. Zdarzały mu się wpadki, ale pojedyncze. Większość płyt Kravitza trzyma poziom. Tymczasem dopiero premiera tej ostatniej, „Strut", sprawiła, że odzyskał zainteresowanie mediów. Fani jednak na koncertach byli z nim zawsze. W Polsce też.