W scenariuszu napisanym przez Leslye Headland, autorkę „Russian Doll”, na pewno nie jest zabawnie. Są oczywiście świetlne miecze, symbole mocy Jedi, jednak na pierwszym miejscu są sztuki walki w stylu „Matrixa” – już w pierwszej scenie, gdy w kosmicznym barze-karczmie pojawia się tajemnicza, ale na pewno żądna zemsty wojowniczka. Imię warto na razie zachować w sekrecie, bo wokół niego i tożsamości bohaterki toczy się pewna gra.
Czytaj więcej
Polski thriller „Kolory zła. Czerwień” wg powieści Małgorzaty Oliwii Sobczak w minionym tygodniu zajął pierwsze miejsce wśród nieanglojęzycznych tytułów w Netfliksie. To ekranizacja z cyklu, który bije rekordy w formie audiobooków.
„Akolita” i „Matrix”
W tym serialu nic nie dzieje się bez powodu i trudno nie zauważyć, że twarz jak muzułmański asasyn ma zasłoniętą, niczym arabskie terrorystki bądź terroryści, a zakuta jest w zbroję. Mamy więc echa wojen krzyżowych, religijnych, a jednocześnie mocny aspekt współczesnego terroryzmu. Wojowniczka nie kryje, że przybyła się zemścić, co przy stole, gdzie siedzi pomnikowa spokojna mistrzyni Jedi Indar (Carrie-Anne Moss, czyli Trinity z „Matrixa”), budzi śmiech i politowanie. Ciekawe, że mają walczyć ze sobą kobiety – wyższościowo zachowuje się ta biała, zaś pokrzywdzona czuje się czarna, z dredami. Do galaktyki dotarł skomplikowany feminizm?
Scena jest rozegrana w duchu powiedzenia „pycha kroczy przed upadkiem”. Powiedzieć, że cały obiekt gastronomiczny zamienia się w pył, to przesada, a jednak mało kto przeżyje. Widzowie „Gwiezdnych wojen” – wychowani w przekonaniu, że Jedi stoją po stronie dobra, a wszyscy inni po stronie zła – też dostają lekcję pokory. Przyczyna, dla której mścicielka dąży zaś do zemsty, jest tematem misternie skonstruowanego scenariusza, w którym kolejne sceny odsłaniają złożony charakter świata.
To było zresztą najbardziej intrygujące w kolejnych filmowych odcinkach „Gwiezdnych wojen”. Pierwszy, który zobaczyliśmy w 1977 r., stawiał sprawę jasno jak w klasycznym westernie: jest dobry szeryf i źli przestępcy, których trzeba pokonać. Źli byli oczywiście Gwiazda Śmierci i Lord Vader, oznaczony czarnym kolorem, zaś pozytywni – Jedi w białych kostiumach, reprezentujący Republikę gnębioną przez Imperium. Ale już wtedy odczytania, jak świat długi i szeroki, mogły być różne. W bloku wschodnim trzymaliśmy kciuki za Jedi, bo Gwiazda Śmierci kojarzyła nam się z ZSSR, ale nie byłbym pewien, czy wszyscy w Stanach Zjednoczonych uważali, że Vader to Leonid Breżniew, który prowadził wtedy krwawą agresję w Afganistanie. Dla byłych hipisów, lewicowych aktywistek i aktywistów z ruchów równościowych Vaderem mógł być, na przykład, konserwatywny Ronald Reagan, co w Polsce wielu osobom nie mieściło się w głowie, bo przecież walczył z rosyjskim Imperium Zła. To jednak potwierdza tylko uniwersalność „Gwiezdnych wojen”, będących po prostu opowieścią o dobru i złu.