„Gwiezdne wojny: Akolita”, czyli dlaczego Putin ma kim manipulować

„Akolita” to nowa produkcja z galaktyki „Gwiezdnych wojen”. W hicie Disney+ oglądamy świat, gdzie zło łatwo znajduje powód, by sprowokować pokrzywdzonych do ataku na tych, którym żyje się lepiej.

Publikacja: 10.06.2024 04:30

Kadr z serialu „Gwiezdne wojny: Akolita”

Kadr z serialu „Gwiezdne wojny: Akolita”

Foto: materiały prasowe

W scenariuszu napisanym przez Leslye Headland, autorkę „Russian Doll”, na pewno nie jest zabawnie. Są oczywiście świetlne miecze, symbole mocy Jedi, jednak na pierwszym miejscu są sztuki walki w stylu „Matrixa” – już w pierwszej scenie, gdy w kosmicznym barze-karczmie pojawia się tajemnicza, ale na pewno żądna zemsty wojowniczka. Imię warto na razie zachować w sekrecie, bo wokół niego i tożsamości bohaterki toczy się pewna gra.

Czytaj więcej

Polskie „Kolory zła. Czerwień” nr 1 wśród nieanglojęzycznych filmów Netfliksa

„Akolita” i „Matrix”

W tym serialu nic nie dzieje się bez powodu i trudno nie zauważyć, że twarz jak muzułmański asasyn ma zasłoniętą, niczym arabskie terrorystki bądź terroryści, a zakuta jest w zbroję. Mamy więc echa wojen krzyżowych, religijnych, a jednocześnie mocny aspekt współczesnego terroryzmu. Wojowniczka nie kryje, że przybyła się zemścić, co przy stole, gdzie siedzi pomnikowa spokojna mistrzyni Jedi Indar (Carrie-Anne Moss, czyli Trinity z „Matrixa”), budzi śmiech i politowanie. Ciekawe, że mają walczyć ze sobą kobiety – wyższościowo zachowuje się ta biała, zaś pokrzywdzona czuje się czarna, z dredami. Do galaktyki dotarł skomplikowany feminizm?

Scena jest rozegrana w duchu powiedzenia „pycha kroczy przed upadkiem”. Powiedzieć, że cały obiekt gastronomiczny zamienia się w pył, to przesada, a jednak mało kto przeżyje. Widzowie „Gwiezdnych wojen” – wychowani w przekonaniu, że Jedi stoją po stronie dobra, a wszyscy inni po stronie zła – też dostają lekcję pokory. Przyczyna, dla której mścicielka dąży zaś do zemsty, jest tematem misternie skonstruowanego scenariusza, w którym kolejne sceny odsłaniają złożony charakter świata.

To było zresztą najbardziej intrygujące w kolejnych filmowych odcinkach „Gwiezdnych wojen”. Pierwszy, który zobaczyliśmy w 1977 r., stawiał sprawę jasno jak w klasycznym westernie: jest dobry szeryf i źli przestępcy, których trzeba pokonać. Źli byli oczywiście Gwiazda Śmierci i Lord Vader, oznaczony czarnym kolorem, zaś pozytywni – Jedi w białych kostiumach, reprezentujący Republikę gnębioną przez Imperium. Ale już wtedy odczytania, jak świat długi i szeroki, mogły być różne. W bloku wschodnim trzymaliśmy kciuki za Jedi, bo Gwiazda Śmierci kojarzyła nam się z ZSSR, ale nie byłbym pewien, czy wszyscy w Stanach Zjednoczonych uważali, że Vader to Leonid Breżniew, który prowadził wtedy krwawą agresję w Afganistanie. Dla byłych hipisów, lewicowych aktywistek i aktywistów z ruchów równościowych Vaderem mógł być, na przykład, konserwatywny Ronald Reagan, co w Polsce wielu osobom nie mieściło się w głowie, bo przecież walczył z rosyjskim Imperium Zła. To jednak potwierdza tylko uniwersalność „Gwiezdnych wojen”, będących po prostu opowieścią o dobru i złu.

Serial „Akolita”, czyli zło i dobro

Jednoznaczne – chciałoby się powiedzieć: chrześcijańskie – kategorie ich widzenia wyparowały z cyklu już dawno, poczynając od prequeli z lat 1999–2005. Poznaliśmy wtedy tragiczną historię Vadera, czyli Anakina Skywalkera, ojca Luke’a i Lei, który kiedyś też był dobrym Jedi, a jak w antycznej tragedii, uwikłany w ponure rodzinne dylematy, gdy miał do wyboru ratować swoje dobre imię lub życie rodziny – poświęcił się dla bliskich i w oczach Jedi stał się zły. Dla siebie zaś był ocalonym z palącej wszystko lawy kaleką kadłubkiem, którego opakowano w demonicznie wyglądającą czarną zbroję, by mógł żyć i straszyć swoim nosowym głosem.

Vader z punktu widzenia chrześcijaństwa był upadłym aniołem. Tyle tylko, że „Gwiezdnym wojnom” bliżej jest gnozie, w której dobro i zło jest pomieszane, trudne do wyodrębnienia. Ten obraz przywoływał dla wytłumaczenia świata, a pewnie również swoich skomplikowanych wyborów, Czesław Miłosz w „Ziemi Urlo” i to bardzo ciekawe, że „Akolita” oraz zapowiadane za kilkanaście dni wznowienie książki naszego noblisty pojawiają się w jednym czasie.

Twórcy „Akolity” znaleźli znakomity klucz do pokazania wymieszania dobra i zła – to siostry-bliźniaczki. Bardzo szybko zaczynamy się zastanawiać, czy mistrzyni Jedi Indar została napadnięta przez dobrą Oshę (Amandla Stenberg). Rysopis się zgadza, jest świadek wydarzenia, ale innemu mistrzowi Jedi – Solowi (Lee Jung-jae), który jak mantrę powtarza buddyjskie mądrości – proste rozwiązania zagadki kryminalnej nie wystarczają, a wręcz się nimi brzydzi. Akademia Jedi ma mu to za złe, ponieważ był mistrzem Oshe, a więc osobą jej sprzyjającą i nieobiektywną. Osłaniając ją, może wręcz bronić swojego dobrego imienia.

Solowi udaje się jednak uzyskać zgodę na misję, która ma sprawę wyjaśnić. Załogę tworzą również ci, którzy wobec Oshe są podejrzliwi, więc napięć i oskarżeń nie zabraknie. Oshe zaś jest postacią ciekawie skonstruowaną. Odeszła z zakonu Jedi – tak jak wielu młodych porzuciło ostatnio chrześcijaństwo i wybrało hipsterskie życie bez zobowiązań – ponieważ filozofia rycerzy-mnichów nie była w stanie wytłumaczyć jej złożoności kosmosu, przede wszystkim zaś rodzinnej tragedii. W pożarze zginęły jej matki – tak, to nie pomyłka – i cała rodzina. Uratował ją Sol. Jest mu wdzięczna, ale ma też wątpliwości, dlaczego właśnie ją, a nie siostrę bliźniaczkę Mae, teoretycznie taką samą.

Czytaj więcej

Henson: zwariowany twórca Muppetów, Fraglesów i ulicy Sezamkowej

„Akolita” i mistrzowie Jedi

Kiedy zaczynają się napady na mistrzów Jedi, którzy przebywali na planecie, gdzie doszło do tragedii, mnożą się też pytania, czy zrobili oni wszystko, by zachować się bez zarzutów, czy też ktoś może się czuć pokrzywdzony, zaś Jedi powinni mieć poczucie winy, które niszczy poczucie moralnej nieskazitelności.

Każdy widz zada sobie pytanie, dlaczego mnich Jedi Torbin lewituje od dziesięciu lat i zapadł w śpiączkę. Czyżby miał sobie coś do zarzucenia? To, oczywiście, pytania o szerszej naturze, które padają w czasie, gdy toczy się wojna Putina w Ukrainie, a między Palestyną i Izraelem rozgrywa się konflikt, który najprawdopodobniej sprowokował Putin, zaś Stany Zjednoczone wspierające Izreal mają niejeden powód, by przemyśleć swoją strategię.

„Akolita” pokazuje na tym tle skomplikowaną rzeczywistość, w której jeśli już dojdzie do naruszenia harmonii, a ktoś poczuje się pokrzywdzony lub zobaczy, że inni mają lepiej, zło od razu buduje na tym konflikty. I nawet może wydawać się niepozbawione racji.

My zaś musimy wybierać, a wybory bywają tragiczne jak podczas pożaru, gdy strażak nie może ratować wszystkich, bo się nie da. A przecież cały nasz świat jest ogarnięty wybuchającymi co chwilę pożarami, których nie zdążamy gasić. I to są właśnie nasze gwiezdne wojny.

W pierwszych dwóch odcinkach „Akolity” nie ma łotrzykowskich scen w duchu „Nowej nadziei” z 1977 r. i Hana Solo, granego przez Harrisona Forda, który nie był idealistą, raczej rozrabiaką i dobrym piratem w kosmicznych przestworzach, ale ostatecznie cieszyło go, gdy zrobił psikusa złym.

W „Akolicie” zabawne i sympatyczne są tylko intermediowe sceny, rozgrywające się z udziałem droidów, czyli komputerów osobistych o rozbudowanych funkcjach, które potrafią być śrubokrętem albo ugasić pożar: gaworzą i mrugają światełkami wesoło, a czasami nerwowo jak Pip. Są, oczywiście, pociesznie wyglądający bohaterowie, ale tak mogliśmy może powiedzieć w latach 70., gdy cykl George’a Lucasa ruszał. I zaraz potem zdać sobie sprawę, że jesteśmy protekcjonalni dla innych oraz wyglądających inaczej, zastrzegając sobie rodzaj dominującego wyglądu, gdy kosmos jest pełny równouprawnionych – jakby powiedzieli dzisiejsi aktywiści – osób.

W scenariuszu napisanym przez Leslye Headland, autorkę „Russian Doll”, na pewno nie jest zabawnie. Są oczywiście świetlne miecze, symbole mocy Jedi, jednak na pierwszym miejscu są sztuki walki w stylu „Matrixa” – już w pierwszej scenie, gdy w kosmicznym barze-karczmie pojawia się tajemnicza, ale na pewno żądna zemsty wojowniczka. Imię warto na razie zachować w sekrecie, bo wokół niego i tożsamości bohaterki toczy się pewna gra.

„Akolita” i „Matrix”

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Jacek Cieślak: Olimpijski Paryż znowu stolicą świata. Artystyczny kankan o wielu znaczeniach
Kultura
Sztuka i sport w paryskich galeriach: od starożytności do Jeffa Koonsa
Kultura
Osiemnastka Dwóch Brzegów. "To dla nas pretekst do zabawy skojarzeniami"
Kultura
Wystawa w Berlinie. Naga prawda o skrywanej tożsamości Andy’ego Warhola
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Kultura
Słynny Festiwal BBC Proms w Londynie i w radiowej Dwójce