– Kiedy ukazała się ta płyta, pierwszy egzemplarz chciałem zniszczyć, takiej zmianie uległa nasza muzyka – powiedział lider grupy Jared Leto. – Śpiewamy o wierze i sprawach duchowych. To nas dziś interesuje.
Nawet ci, którzy nie znają Thirty Seconds To Mars, na pewno nieraz oglądali Leto, który jest rozchwytywanym aktorem filmowym. Rówieśnicy śledzą jego karierę od czasu, gdy był gwiazdą serialu MTV "Moje tak zwane życie". Dojrzałe role przyszły z filmami "American Psycho" i "Requiem dla snu". Docenił je Oliver Stone i obsadził muzyka w "Aleksandrze", gdzie zagrał Hefajstiona, przyjaciela macedońskiego króla.
Potem Leto wystąpił u boku Nicolasa Cage'a w "Panu życia i śmierci". Zobaczyliśmy go też w roli mordercy Johna Lennona w "Rozdziale 27". Na premierę czeka obraz Jaco Van Dormaela, w którym jako Nemo Nobody pokazuje się w kilkunastu wcieleniach: m.in. 120-latka, wspominającego życie z perspektywy Marsa, roku 2092.
Film z pewnością pomoże w promocji nowej płyty, choćby z powodu powtarzającej się w nim nazwy grupy, którą zainspirowała publikacja jednego z profesorów Harvardu. Przewiduje on, że jeszcze za naszego życia będziemy podróżować na odległą planetę w 30 sekund. Sądzę, że w tym czasie można zmienić tylko zdanie o muzyce zespołu. Na lepsze.
Już dwie poprzednie płyty zostały obsypane nagrodami wszystkich telewizji muzycznych. Ale był to typowy amerykański pop-rock dla nastolatków – histeryczny, naiwny. Nowa płyta jest dojrzalsza.