Tego samego zdania był akompaniujący jej pianista Edsel Gomez, kiedy rozmawiałem z nim już po koncercie. Dee Dee Bridgewater zawładnęła publicznością wypełniającą Teatr Polski w Bielsku-Białej.
Jej interpretacje piosenek Billie Holiday bawiły, smuciły, zmuszały do zadumy. – Eleanora Fagan, bo tak naprawdę nazywała się Billie, była nie tylko wokalistką, była muzykiem i pionierem. To, co nam pozostawiła, zasługuje na kontynuację – zapowiedziała swój występ Dee Dee Brigdewater. Za dwa tygodnie ukaże się jej album „To Billie With Love from Dee Dee” i jeśli śpiewa na nim w stylu, który poznaliśmy na Zadymce, płyta będzie wydarzeniem.
Tuż przed sobotnim koncertem odbyła się ceremonia wręczenia artystce Anioła Jazzu, nagrody Stowarzyszenia Sztuka Teatr ufundowanej przez prezydenta Bielska-Białej Jacka Krywulta. Dee Dee Brigdewater była naprawdę wzruszona i odwdzięczyła się wspaniałym koncertem. Do każdej piosenki wnosiła siebie. „Lady Sings the Blues” zabrzmiała bardziej jazzowo niż oryginalne wykonanie Billie Holiday.
Popisem jej aktorskich umiejętności był utwór „Don’t Explain”. Tak zmysłowo wczuwała się w solówkę Craiga Handy’ego na flecie, jakby kochanek szeptał jej czułe słowa. Handy, który wcielił się w rolę Colemana Hawkinsa w filmie „Kansas City” Roberta Altmana, pokazał najwyższą klasę improwizatora. Tylko jego solówki mogły odciągnąć uwagę publiczności od wokalistki. A Dee Dee wyraźnie go faworyzowała, pozwalając mu na popisy.
A jednak do duetu w zmysłowym temacie „Your Mother’s Son-in-Law” wybrała nieśmiałego kontrabasistę Kenny’ego Davisa. Przekomarzała się z perkusistą, skatując z zawrotną szybkością w „Miss Brown to You”. Kulminacyjnym momentem była piosenka „Strange Fruit”, w której Billie Holiday opisuje lincz na czarnoskórych mieszkańcach Ameryki. Zaśpiewała go przejmująco, a kiedy w finale wykrzyczała swój ból, na sali zapadła grobowa cisza.