Podczas gdy Wielka Brytania wciąż wychodziła z otępienia po szale narkotycznych, rave’owych imprez, czterystotysięczne miasto pulsowało już swoim rytmem. Artystowskie ciągotki i klimat miejski szły w parze u grup takich jak Portishead czy Massive Attack, rodziły się indywidualności na miarę Tricky’ego i... Roni Size’a właśnie.
Jego tajną bronią okazał się drum’n’bass. To nie jest muzyka dla każdego. Szalone, oszałamiająco szybkie perkusje idą w parze z krótkimi, bardzo mocnymi uderzeniami basu. Size równoważył kanonadę czarną muzyką – jamajskie reggae miał we krwi, blues dobiegał w dzieciństwie z klubów na dzielnicy.
Znakomicie sprawdził się jazz, czego dowodem jest wydane w 1995 roku „Music Box”. Jeszcze lepiej ragga i hip-hop szeroko reprezentowane na kapitalnym „In The Mode”.
Roni Size był już w Polsce, gościł na festiwalach Creamfields i Audioriver. Zwłaszcza występ w Płocku okazał się znakomity – kto słyszał, jak zabrzmiało tam „Dirty Beats” czy „Brown Paper Bag”, raczej nigdy tego nie zapomni.
W Warszawie sukces ten trudno będzie powtórzyć choćby przez to, że artysta będzie bez bandu, jedynie w towarzystwie MC Jakesa.