Tytuł wydarzenia nie pozwalał domyślić się, kto w nim grał pierwsze skrzypce – choć nie o ten instrument chodziło. W trakcie koncertu przewagę zdobył Serge Gainsbourg, zmarły przez dziewiętnastu laty francuski kompozytor żydowskiego pochodzenia, z rosyjskimi korzeniami. To jego utwory dominowały w programie. Na chopinowskie inspiracje można było się zgodzić lub nie, w zależności od interpretatorów.
[srodtytul]Rocznica z podtekstami [/srodtytul]
Fryderyk i Serge spotkali się nos w nos w stołecznej Operze. Dosłownie, choć wirtualnie, wyświetleni profilami na wielkim ekranie. Narządy powonienia obydwaj mieli równie imponujące, więc w tym zakresie – remis. Obaj byli też geniuszami muzyki, wirtuozami klawiszy i utalentowanymi uwodzicielami. Przełamywali obyczajowe schematy, narzucali własny styl, lansowali modę. Ale który okazał się bohaterem wczorajszej gali? Oryginalnej muzyki Chopina nasłuchaliśmy się w śladowej dawce: pianista Wojciech Waleczek zainaugurował koncert Barkarolą Fis-dur op. 60 i Walcem cis-moll, a zakończył Preludium e-moll.
Reszta wieczoru należała do Serge’a. Wyjaśniano, że Gainsbourg znał, lubił, fascynował się Chopinem – dlatego show został wpisany do kalendarza obchodów 200-lecia urodzin naszego geniusza. Zaraz, zaraz – nasz, francuski czy ogólnoświatowy i ogólnoludzki? Na korzyść tej ostatniej wersji przemawiała jeszcze jedna okoliczność, w którą spowito występy: akcja wsparcia dla ofiar kataklizmu na Haiti.
Będę się jednak upierać, że numero uno spotkania był Serge, którego legenda we Francji dorównuje mitowi Brela i niewiele ustępuje sławie Piaf. Rocznik 1928, wstrzelił się w czas obyczajowej rewolty i sam dawał zgubny przykład swobodą bycia, życia i miłości. Cztery żony i zastęp kochanek, oto jego uczuciowy bilans. Birkin, ta cudowna Jane B., której zadedykował tak właśnie zatytułowany utwór, w poczcie małżonek zajęła miejsce trzecie, przed niejaką Bambou. Co zdumiewa – porzucone damy wciąż kochały (lub kochają) Serge’a i sławą jego talenty na wszelkie dostępne im sposoby.