To wielka zmiana po poprzednim albumie, który był kwintesencją naturalności.
Na tle płyt zdominowanych przez elektroniczne brzmienia prezentował się oryginalnie i odważnie.
Teraz Goldfrapp płynie z nurtem, jako jeden z ostatnich zespołów korzysta z popularności syntezatorów. Kiepski refleks łatwo jednak wybaczyć, bo wokalistka Alison Goldfrapp i Will Gregory wyłuskali z minionej epoki to co najlepsze – niesamowitą energię, niewinne i porywające melodie. To one dla całego pokolenia słuchaczy nierozerwalnie powiązały piosenkę z tańcem. Nawet po latach są dynamizującym koktajlem, zbawienną dawką kiczu, która na chwilę uwalnia od traktowania życia serio.
Przy otwierającej „Rocket” chce się wsiąść do samochodu (z braku rakiety), wcisnąć gaz i cieszyć pędem. „Dreaming” jest onirycznym przelotem wśród gwiazd – to zmysłowa i eksperymentalna piosenka, którą mogłaby śpiewać Annie Lennox. „Alive” elektryzuje jak krótkie spięcie, jak skrzyżowanie Kylie Minogue z Abbą. Z „Shiny and Warm” Goldfrapp świetnie wpasował się w atmosferę klubowego undergroundu. Jest seksapil, stymulujący rytm, oryginalne efekty. „I Wanna Life” ma niesłabnącą moc optymistycznych hymnów na cześć życia – Cindy Lauper i Madonna mogą sobie pogratulować: alternatywni artyści sięgają do ich dorobku, choć kiedyś kojarzył się z banałem.
W nowych kompozycjach Alison Goldfrapp musiała śpiewać oszczędniej, ustąpić pola instrumentom, ale jej słynny eteryczny głos doskonale buduje romantyczną atmosferę („Voicething”) i pulsuje witalnością („Believer”). Dla tych, którzy dorastali w latach 80., Goldfrapp przygotował ekscytującą wyprawę wehikułem czasu. Ale „Head First” to też zbiór świetnych euforycznych piosenek – może podziałać na każdego.