Już pierwszy obraz tłumaczy właściwie wszystko. Na tle orkiestrowego wstępu widzimy, jak król Filip II zmusza do uległości swego syna Don Carlosa. Ten pojedynek dwóch indywidualności będzie osią dramatu rozgrywającego się od początku po finał na tle gigantycznej, marmurowej ściany z tablicami upamiętniającymi kolejnych władców Hiszpanii.
Ta sceneria to grobowiec lub więzienie, z którego próbują wyrwać się bohaterowie opery Giuseppe Verdiego: Elżbieta zmuszona do poślubienia starego króla, choć kochająca Don Carlosa. On stłumi poryw serca, by nie przeciwstawić się ojcu, zbuntuje się jednak, gdy chodzi o metody, jakimi Filip utrzymuje się przy władzy.
I jest też markiz Posa, przyjaciel Carlosa, człowiek szlachetny, któremu obce są polityczne kompromisy i układy. Los każdej z tych postaci w świecie wielkiej polityki i wszechwładnego panowania Inkwizycji skazany jest na tragiczny finał.
Inscenizacja „Don Carlosa" w Operze Narodowej pokazuje charakterystyczne cechy stylu Willy'ego Deckera, jednej z reżyserskich sław Europy. Niemiecki artysta lubi teatr wręcz ascetyczny, oszczędnie operuje kolorem (w tym spektaklu mamy tylko szarość, czerń i czerwień), każdemu przypisując określone znaczenie. Unika scenograficznego szaleństwa, szanuje historyczny kostium, ale robi teatr współczesny – operujący plastycznym skrótem, wyrazistym symbolem, odwołującym się do wyobraźni widza.