Dobry jazz musi dawać radość

Amerykański gitarzysta, kompozytor i aranżer przed jutrzejszym występem w Warszawie opowiada o swej muzyce i o tym, jak pomagał mu Miles Davis

Aktualizacja: 12.11.2007 11:14 Publikacja: 12.11.2007 00:13

Dobry jazz musi dawać radość

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Niedawno ukazał się pana nowy album „Free”. Już sam tytuł jest intrygujący. Czy chodzi o free jazz?

Marcus Miller: Nie, po prostu zrobiłem to, co chciałem i co lubię. Ten album najlepiej pokazuje, jaki jestem i że czuję się wolny. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu miłośników jazzu to słowo kojarzy się ze stylem free jazz. Mogą być zaskoczeni.

Czy przygotował pan dla nich coś nowego?

Nowym elementem mojej muzyki są motywy orientalne. Częściej też sięgam po cudze kompozycje. Natomiast moja muzyka staje się coraz bardziej naturalna. Rzadziej korzystam z elektroniki, częściej z sekcji rytmicznej, gitary i instrumentów dętych. Zaczynałem w czasach, kiedy głównym celem artystów było osiągnięcie nienaturalnego brzmienia. Teraz moje nagrania niewiele różnią się od tego, co gramy na koncertach.

Tego lata prezentował pan repertuar z „Free” na kilku festiwalach w Europie. Czy koncertowe wersje odbiegały od studyjnych?

W koncertowych wykonaniach więcej jest swobody, a improwizacje dłuższe. Jesteśmy w stanie skupić uwagę publiczności tak długo, bo dużo się dzieje w naszej muzyce. Słuchacze mogą obserwować relacje między nami, choćby to, jak się inspirujemy, jak przekazujemy sobie solówki.

Na pana koncerty przychodzą tłumy. Czy muzyk jazzowypowinien zabiegać o jak najszerszą akceptację?

Absolutnie nie. To sama muzyka determinuje liczbę słuchaczy. Twórczość bardzo osobista zwykle nie dociera do szerszej publiczności, choćby artysta bardzo tego pragnął. Czy w takim razie powinien zmienić muzykę? Każdy musi sam odpowiedzieć na to pytanie. W moim przypadku popularność przyszła w naturalny sposób, bo to, co robię, zgodne jest z moją osobowością otwartą na ludzi.

Czy myślał pan o wykorzystaniu elementów rapu czy techno?

Cały czas o tym myślę, ale to nie takie proste, choć wielu próbowało. Uważam, że rap i jazz nie pasują do siebie, jedna ze stron musi się poddać. Gdyby udało mi się uczynić z rapu równoprawny element mojej muzyki, przedstawiłbym ją słuchaczom.

Latem 2007 roku występował pan na statku „Nort Sea Jazz Cruise” pływającym po Bałtyku i Morzu Północnym. Nie było to nużące?

Zaprzyjaźniłem się z tymi, dla których grałem co wieczór. Występowaliśmy w różnych składach, bo na statku byli również Herbie Hancock, John Scofield, Roy Hargrove. Przed występem opowiadałem o muzyce, którą będziemy wykonywać. A w ciągu dnia spotykaliśmy się na pokładzie, prowadziliśmy dyskusje o kondycji jazzu, o jego przyszłości. Wiele dały mi te spotkania. Podbudowało mnie zainteresowanie słuchaczy, ich wiedza i troska o muzykę. Na koniec podróży staliśmy się wielką jazzową rodziną.

Wziął pan udział w nagraniu ponad 500 płyt. Był pan producentem dwóch albumów Milesa Davisa. Jak wyglądała wasza współpraca?

Powiedział mi, że zagra, co zechcę. Dał pełną swobodę i zaufał. Kiedy coś mu się nie podobało, mówił tylko: nie chcę tego instrumentu. Wtedy próbowałem czegoś innego.

A czego się pan od niego nauczył?

Zrozumiałem, że geniuszem nie można się stać, geniuszem się jest. A także że trzeba dobrze zrozumieć siebie i swoją muzykę. Dzięki Milesowi staram się być coraz lepszy. Kiedy się spotkałem z nim po raz pierwszy, nie wiedziałem, na czym się skupić. Byłem producentem, komponowałem do filmów, grałem z rozmaitymi wykonawcami. Miles utwierdził mnie, że powinienem kontynuować różnorodne działania, bo to wzbogaca.

Gra pan nie tylko na gitarze basowej, także na klarnecie i instrumentach klawiszowych. Czy również na kontrabasie?

Bardzo rzadko. Ma cztery struny jak gitara basowa, ale poza tym wszystko jest inne. Za każdym razem muszę długo ćwiczyć, by uzyskać właściwe brzmienie.

Czy w studiu można wykreować dobre brzmienie, mając do dyspozycji przeciętnych muzyków?

Tak, wystarczy popracować pokrętłami na konsoli. Nie zrobię z każdego trębacza Clifforda Browna, nie wykreuję Johna Coltrane’a, ale jestem w stanie sprawić, by brzmienie instrumentu było mocniejsze, bardziej atrakcyjne. Można jednak wyrządzić krzywdę muzykowi, bo na scenie wyjdzie na jaw prawda.

W latach 50. i 60. powstało wiele znakomitych nagrań bez ingerencji w brzmienie. Czy dziś też tak się nagrywa?

Oczywiście, ale korzysta się też z możliwości technicznych. Podobne brzmienie można osiągnąć zarówno za pomocą dwóch mikrofonów, jak i 60. Nie jestem jednak zwolennikiem skrajnych metod. Dodaję kilka mikrofonów tam, gdzie trzeba wydobyć więcej szczegółów. Po to, by uzyskać naturalne, zrównoważone brzmienie.

Jakie są najważniejsze elementy dobrej muzyki?

Jest jeden, najważniejszy: radość słuchaczy.

Marcus Miller, multiinstrumentalista, kompozytor, producent, wokalista, urodził się w Nowym Jorku w 1959 r. i pod okiem ojca zaczął muzyczną edukację. Chociaż uczył się w klasie klarnetu, już jako nastolatek grał w zespołach funkowych i r’n’b na gitarze basowej. Początkowo próbował naśladować genialnego basistę Jaco Pastoriusa, w końcu skupił się na technice slapping polegającej na uderzaniu strun kciukiem. Zmodyfikował swoją gitarę Fendera tak oryginalnie, że po latach firma skopiowała jego rozwiązania i wypuściła na rynek instrument sygnowany jego nazwiskiem. Szybko stał się wziętym sidemanem i producentem albumów. Jego gra i pomysły przypadły do gustu takim sławom, jak Miles Davis, Aretha Franklin, Roberta Flack, Chaka Khan, Mariah Carey, Elton John, Bryan Ferry, Frank Sinatra i LL Cool J. Wziął udział w nagraniu 545 albumów, w tym tylko dziewięciu autorskich. Ostatni – „Free” – zawiera m.in. interpretacje kompozycji Milesa Davisa „Jean Pierre” i Steviego Wondera „Higher Ground”. Miller zaprosił też wokalistów: Corinne Bailey Rae i Keb’ Mo’, a w „What is Hip?” na saksofonie zagrał David Sanborn. Jutro Marcus Miller wystąpi w Sali Kongresowej w cyklu „Era Jazzu”.

Rz: Niedawno ukazał się pana nowy album „Free”. Już sam tytuł jest intrygujący. Czy chodzi o free jazz?

Marcus Miller: Nie, po prostu zrobiłem to, co chciałem i co lubię. Ten album najlepiej pokazuje, jaki jestem i że czuję się wolny. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu miłośników jazzu to słowo kojarzy się ze stylem free jazz. Mogą być zaskoczeni.

Pozostało 93% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla