Gdyby ktoś spytał, jak wyobrażam sobie muzykę, powiedziałabym, że jest niewysoką, puszystą Murzynką, która potrafi wyśpiewać wszystkie nuty z pasją i całkowitym oddaniem, jakby każdy ton mógł uszczęśliwić albo zranić. Nigdy nie widziałam takiego koncertu – oklaskiwaliśmy kobietę, której możliwości nie mają końca, ona jednak postanowiła pokazać, jak potężna siła tkwi w prostocie.
Wiadomo, ile Stone potrafi – była jedną z pionierek hip-hopu, kluczową postacią neo soulu i wyjątkowym autorytetem w świecie czarnych brzmień. Ale okazała się też bezpretensjonalną artystką, której zależy na budowaniu bliskości. Martwiła się, że nie zrozumiemy jej języka, ale kiedy na próbę powiedziała po angielsku "Podnieście ręce" i zobaczyła wyciągnięte ramiona nawet na najwyższych balkonach, roześmiała się odprężona. Obserwowała nasze reakcje, podchodziła na skraj sceny, zaglądała w oczy słuchaczom w najbliższych rzędach. Była z nami i dla nas.
Piosenka "Baby" dobrze ilustruje jej styl – wyraźna perkusja i pulsujący bas to konkretny fundament, na którym Stone może stawiać skomplikowane wokalne konstrukcje. Jej głos wędruje po skali z niewyobrażalną swobodą, jakby utwór rozwijał się spontanicznie, a przecież Stone kontroluje każdy dźwięk. Tego, z jaką precyzją śpiewa, jak krystalicznie oddaje tony i ile uczuć potrafi nimi przekazać, opisać się nie da. Wspaniałe połączenie talentu z doświadczeniem i zawodowstwem oferowała bez przerwy – piosenki z nowego albumu przechodziły w starsze, bardziej dynamiczne kompozycje, głos Stone właściwie nie milkł, a większość utworów słyszeliśmy w rozbudowanej, dłuższej niż na płytach, formie. Tu ujawnia się nieoceniona staromodność Stone – ona chce, by koncert uświadamiał bogactwo muzyki, jej nieprzewidywalność i zmienność. Śpiewane "rozmowy" Stone z klawiszowcem były jak romantyczne ucieczki od głównego tematu. Z Ashley, wspierającą wokalistką, wspinała się na szczyt pięciolinii, by zaraz runąć w dół z ogromną siłą.
Z każdą piosenką bardziej się z nami zaprzyjaźniała – na jej skinienie skakaliśmy, a na-wet unosiliśmy w powietrze zaciśnięte pięści w ważnym dla czarnoskórej społeczności hymnie "Brotha", po czym cichliśmy, by docenić solowe popisy muzyków. Doprowadziła nas do ekstazy przy "I Wish I Didn't Miss You", a przecież to utwór rozdzierający, wyznanie kobiety, która z tęsknoty za utraconą miłością nie może spać ani jeść i marzy, by ta udręka się skończyła. W refrenie setki polskich głosów śpiewały razem ze Stone: "Chciałabym już za tobą nie tęsknić". Ja przeciwnie – będę tęskniła za każdą chwilą tego koncertu.