Trwa festiwal nagrań pianisty wydawanych na płytach kompaktowych i DVD.
W ubiegłym roku minęło 25 lat od pierwszej sesji nagraniowej tria Keith Jarrett/Gary Peacock/Jack DeJohnette. Wytwórnia ECM Records uczciła rocznicę, wznawiając trzy pierwsze płyty tria z nagraniami z połowy lat 80. w jednym albumie „Setting Standards: New York Sessions”. Pod koniec roku ukazały się dwa podwójne zestawy płyt DVD z koncertami w Japonii: „Standards I/II – Tokyo 85/86” i „Live in Japan 93/96”. Natomiast jeszcze w styczniu zostanie wydany kolejny album CD z archiwalnymi nagraniami tria „Yesterdays” z 2001 roku.
Określenie „archiwalny” w przypadku kariery Jarretta nie jest zbyt trafne, bo ECM nie wydaje nagrań chronologicznie. Jeśli ktoś chce śledzić jego karierę na bieżąco, powinien polować na koncerty. Najbliższa okazja to solowy występ w Carnegie Hall 29 stycznia. Kto miał szczęście, widział listopadowy koncert w Paryżu lub grudniowy w Londynie. Z relacji wynika, że Jarrett jest w doskonałej formie.
[wyimek]Jarrett w 1985 r. grał inaczej, z niesamowitą energią, bardziej spontanicznie[/wyimek]
Pozostałym fanom radzę zasiąść przed telewizorem i cofnąć się w czasie o ćwierć wieku, a przynajmniej o kilkanaście lat. Jak wtedy grał Jarrett? Z pewnością inaczej, przede wszystkim z niesamowitą energią, bardziej spontanicznie. W 1985 r. był ze swoim triem na festiwalu Jazz Jamboree w Sali Kongresowej. Podczas tej samej trasy zagrał w Tokio, i to dwukrotnie. Dobiegał wówczas czterdziestki. Był w pełni sił, nikt nie przeczuwał, że zapadnie na rzadką chorobę – syndrom przewlekłego przemęczenia. Zaletą filmowego zapisu koncertów jest możliwość przyjrzenia się artyście, grymasom twarzy, a także ruchom jego ciała. Improwizując, wstawał, wręcz tańczył nad klawiaturą. Kiedy obserwuje się ten twórczy spektakl, wcale nie przeszkadzają jego pomruki i podśpiewywanie. Cieszymy się razem z nim, kiedy uśmiecha się do siebie i do kompanów, znajdując nowe, ciekawe harmonie w znanych kompozycjach.