Tajemnica piękna

Znakomity ubiegłoroczny koncert nagrano w Londynie. W Warszawie było podobnie. Ci, dla których zabrakło biletów, nareszcie mogą go zobaczyć

Publikacja: 08.04.2009 04:05

Leonard Cohen

Leonard Cohen

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

To była długo oczekiwana, pierwsza trasa Kanadyjczyka od 1994 roku.

Po latach przyznał, że był wtedy w fatalnej kondycji. Opóźniał rozpoczęcie koncertów. Przed wyjściem na estradę wypijał dla kurażu co najmniej dwie butelki wina. Tymczasem od pierwszej chwili londyńskiego show widać, że znajduje się w życiowej formie. Jego twarz promienieje.

[srodtytul]Poetycka melorecytacja[/srodtytul]

Ale najbardziej imponuje skromność i estradowy savoir-vivre – w starym, dobrym stylu. Ubrany w nienagannie skrojony dwurzędowy garnitur zanim zacznie rozmawiać z widzami – zawsze zdejmuje z głowy kapelusz. Zwraca się do nich per kochani przyjaciele. I widać, że słowa płyną prosto z serca.

Mówi cichym, wibrującym głosem, za każdym razem potwierdzając dystans do samego siebie. Podczas poprzedniego tournée – mówi – był ledwie 60-letnim chłopcem owładniętym szalonymi marzeniami. Potem przez lata leczył się z depresji prozakiem, religią i filozofią. A życie i tak mnie dopadło – pointuje, robiąc aluzję do nieuczciwej menedżerki, która pozbawiła wokalistę tantiem.

Na pierwsze od 14 lat światowe tournée przygotował rewelacyjny repertuar. Zaczął od melancholijnego „Dance Me to the End of Love”, „The Future”, „Ain’t No Cure for Love” i „Everybody Knows”. Zgromadził znakomitych instrumentalistów. Po każdej piosence dopieszcza ich zasłużonymi komplementami. Oni zaś odpłacają się mu najpiękniejszymi solówkami.

Smutek muzyki portugalskiej wplótł w ballady Javier Mas grający na 12-strunowej gitarze.

To on rozpoczął emocjonalną uwerturą flamenco – „Who by Fire” – przejmujące, pochmurne, chwilami wręcz mroczne. W tle śpiewu Cohena instrumentalny dialog z Portugalczykiem prowadzi Roscoe Beck. Mistrz country gitary pedal steel wniósł do piosenek aurę tęsknoty.

[srodtytul]Anielski chórek[/srodtytul]

Jednym ze wspanialszych momentów koncertu jest wyciszona, niemal szeptana kompozycja „In My Secret Life”. Przed „Hey, That’s No Way to Say Goodbye” Cohen sam chwycił akustyczną gitarę. „Anthem” recytuje. Nie ma wątpliwości: jest jednym z największych poetów pośród muzyków.

Najbardziej magicznym utworem koncertu jest „Tower of Song”. Kanadyjczyk zrobił z tego estradową perełkę. Cała kompozycja jest grana i śpiewana tak delikatnie, że ciszej chyba nie można – tymczasem Cohen wywołuje na sali salwy śmiechu. Najpierw melodeklamuje wersety ballady w asyście trzech śpiewających jak anioły chórzystek. Nagle przerywa swoją partię, słucha ich wniebowzięty i prosi, by towarzyszyły mu, gdy będzie się kładł spać. Rano. I przez cały dzień! Popadając w coraz większy zachwyt, pyta słuchaczy, czy chcą poznać największą tajemnicę piękna na ziemi. – Zdradzić ją wam? Na pewno chcecie ją poznać? – stopniuje napięcie, wzbudzając jeszcze większy aplauz. To „Du, du, dam, dam!” – wypowiada nareszcie śpiewany przez chórek refren, a widownia odpowiada śmiechem.

Cohen zaśpiewał też z przejęciem „Suzanne”, „The Partisan” i najczęściej wykonywany przez innych artystów song „Hallelujah”. Rozkołysał się podczas „Take this Waltz”. Finał jest wspaniały. To „So Long, Marianne”, dynamiczne „First We Take Manhattan” i taneczny „Closing Time”. Na koniec cały zespół śpiewa a capella „Whither Thou Goest”. A gdy gasną światła – na ekranie można przeczytać liścik od mistrza. Z poważaniem Leonard Cohen.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autora: [mail=j.cieslak@rp.pl]j.cieslak@rp.pl[/mail]

To była długo oczekiwana, pierwsza trasa Kanadyjczyka od 1994 roku.

Po latach przyznał, że był wtedy w fatalnej kondycji. Opóźniał rozpoczęcie koncertów. Przed wyjściem na estradę wypijał dla kurażu co najmniej dwie butelki wina. Tymczasem od pierwszej chwili londyńskiego show widać, że znajduje się w życiowej formie. Jego twarz promienieje.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Kultura
Biblię Gutenberga można wystawiać tylko przez 60 dni w roku
Kultura
Krystian Zimerman wygrał w sądzie pieniądze za dawne tournée
Kultura
Podcast „Rzecz o książkach”: Przyszłość jest dziś – twórczość Janusza A. Zajdla
Kultura
Aldona Machnowska-Góra: Piotr Gliński opóźnił budowę hali widowiskowej w stolicy
Kultura
Agnieszka Lajus dyrektorką Muzeum Narodowego w Warszawie