W cyklu koncertów Era Jazzu wystąpiła artystka mało w Polsce znana, ale mająca tu grono wiernych fanów. Dlatego salę Filharmonii Narodowej wypełnili w większości znawcy jej repertuaru. Holly Cole zrobiła im prezent, śpiewając piosenki Toma Waitsa. Album „Temptation” właśnie jemu poświęcony jest uważany za jeden z najciekawszych w jej karierze.
Koncert zaczął się bardzo tajemniczo od „Frank’s Theme”. Preparowanym akordom fortepianu Aarona Davisa towarzyszył jej głos dobiegający zza kulis. Śpiewając, artystka pojawiła się wreszcie na scenie, witana gromkimi brawami. Chociaż towarzyszył jej jazzowy kwartet, muzycy pozostawali cały czas w cieniu głosu Holly Cole. Ciekawie zaaranżowany został temat w szybkim tempie „Little Boy Blue”. Wokalistce towarzyszyli tylko kontrabasista i perkusista grający szczoteczkami na futerale od czyneli. Tak skromnymi środkami stworzyli naprawdę oryginalną interpretację. Co więcej, różniła się od tej, którą znajdziemy na płycie.
Utwory Waitsa mają zwykle swobodny klubowy charakter i znakomicie znalazł się w nim saksofonista John Johnson z solówką w knajpianym stylu. Urzekająco zabrzmiała jedna z najłagodniejszych ballad Waitsa „(Looking For) The Heart of Saturday Night”. W takich tematach Holly Cole czuje się najlepiej. Wokalnym majstersztykiem była miniatura „Take Me Home” zaśpiewana niskim, zmysłowym głosem przy oszczędnym akompaniamencie zespołu. Nie mogło zabraknąć rozkołysanej w swobodnym rytmie „Jersey Girl”.
Holly Cole nie była skłonna do nawiązania bliższego kontaktu z publicznością. Zapowiadając ulubioną piosenkę o morzu, zwierzyła się tylko, że urodziła się w Nowej Szkocji. W duecie z pianistą zaśpiewała pierwszy utwór, jaki kiedykolwiek razem wykonali: „Someone to Watch over Me”.
Miłośnikom jej nagrań pozostawiła pewien niedosyt. Jej śpiew i akompaniament lepiej brzmią na płytach.